sobota, 29 października 2011

WARSZTATY W ZŁODZIEJEWIE

( fot. by Jacek Gąsiorowski ) 


ZAPRASZAMY NA WARSZTATY DO ZŁODZIEJEWA :)  ZAPRASZAMY, ZAPRASZAMY, ZAPRASZAMY.
Przecudowny fotograf, przeczuły człowiek - Jacek Gąsiorowski (  http://gasiorowski.net/ ) A ja skromnie w roli modelki :)
Zapraszamy  :)



piątek, 28 października 2011

zanim umrzesz, odwiedź Norwegię!





"Nie wystarczy pokochać, trzeba jeszcze umieć wziąć tę miłość w ręce i przenieść ją przez całe życie.




Moja przyjaciółka mówi, że deja vu zdarza się, gdy jesteśmy we właściwym miejscu swojego życia. I może to racja. Bo zdarza mi się ono coraz częściej. I wszystko jakby znane, jakby już kiedyś dotknięte, choć dotykam tego wszystkiego po raz pierwszy, z tym samym podnieceniem i zachwytem. Za każdym razem wszystko jakby pierwszy raz. I to deja vu. Że na dobrej drodze. A to droga się liczy, nie cel. A ta jest dobra.

wtorek, 25 października 2011

lubię zwijać się w kłębek



Czasem jestem kotem. Zwijanie się w kłębek ma wtedy wiele znaczeń. Niedobór herbaty. Niedobór ciepła. Niedobór radości. Nadmiar tęsknoty. Może dlatego ten kłębek tak mi towarzyszy na zdjęciach, które robię sobie odruchowo, wyłączając poniekąd myśli. Ale nieważne. To nie jest tekst do zdjęć.

O zdjęciach mogę teraz milczeć. O zdjęciach mogę nie-patrzeć. Muszę na chwilę odpocząć, uspokoić myśli, zdystansować się i na nowo zatęsknić. Wyciszyć. Spojrzeć na świat nie przerywając go dźwiękiem spustu migawki. Przemyśleć go spokojem. Zatrzymywać chwile w głowie, a później opowiadać je słowami siedząc na kuchennym blacie. Zatęsknić. Ostatnimi czasy zrobiłam tyle zdjęć, że naprawdę nie mogę już patrzeć na komputer, jeśli nie służy oglądaniu filmów i słuchaniu muzyki. Rozumiem już pewną piękną metodę, piękny mądry zwyczaj. Zrobić zdjęcia. Schować naświetlony film do lodówki. Kiedyś tam wywołać przy okazji. Zeskanować gdy dojrzeje. Nie wszystko na raz. Tak nie wolno. Do niczego nie prowadzi. Zabiera radość. A przecież nie chcę tracić radości z czegoś tak wspaniałego. Hm.

A dziś. Nowe buty z Venezii. "Ślepa wierzba i ślepa kobieta" Murakamiego ( bo jeszcze w Olsztynie nie ma 3 części 1Q84). Zbiór wszystkich wierszy Poświatowskiej. Kilka wypatrzonych rzeczy... Ale nie można mieć wszystkiego. Poza tym. Nie potrzebuję aż tyle i nie lubię chodzić po sklepach.

Lubię nie rozpakowywać walizki.

sobota, 22 października 2011

prelude 13


Poranne mgły uplecione z wczesnych zaparzeń parujących herbat, kaw i wiśniowych kompotów. Zapach przyziemnych już liści przyprawionych kryształkami lodu i dymu ulatniającego się z kominów domów, którym trzeba już nagrzewać mury, by zimą nadal  można było przyjemnie wracać do domu i wtulać się w jego ramiona.  



Wiesz, że na nadgarstkach mam skórę cienką jak kożuszek z mleka... Dlatego... 




piątek, 21 października 2011

first snow



Nie. Jeszcze nie spadł śnieg. Rano tylko może się zdawać, że leży na dachach. Ale to tylko szron zmieniający się w rosę pod promieniami słońca. Mimo, iż zakładamy coraz cieplejsze ubrania, a drzewa zrzucają liście od drżenia z zimna nocną porą, mnie jest ciepło i słonecznie, przytulnie i spokojnie. Po prostu. I nie ma co tu więcej o tym pisać. Idę zaszyć się w kącie sofy z książką na kolanach i dużym kubkiem gorącej herbaty w dłoniach.
Poza tym. Dziś zrobiłam pierwsze zdjęcie Polaroidem i jest Bezcenne ( kolejne dopiero w Rzymie ). No i zaręczyłam się ( haha ). Uroczo.

czwartek, 20 października 2011

pianology



Chcę poczytać Hłaskę. Bo kiedyś zaczęłam, ale książka rozleciała się w drobny mak. A nigdzie nie mogę go znaleźć. I "Siekierezadę" bym przeczytała Stachury. No i marzy mi się zbiór wszystkich wierszy Poświatowskiej, bo przecież ona, wraz z moją Babcią, uczyła mnie miłości.
Dziś Czwartek. Wielki Czwartek.



środa, 19 października 2011

i never knew you from the sun


 
 
 
 
Deep into my sleeves, deep in my sleeves,
pockets down where I always reach,
you are there.
 
 
 
 
 
 
 
( tak. znów ja. ) 

...









To prawda, że byłeś na końcu tęczy... 

wtorek, 18 października 2011

waiting for Thursday




Czytam książkę i pierwszy raz nie zaznaczam cytatów. Nie brudzić pożyczonej książki. Tak. Haruki Murakami. Zrobiłam kilka szkiców. Wzięłam się za zdjęcia. Wysłałam skaner. Poszłam do szewca, który powiedział, że moje buty boga wojny są już do niczego. Odebrałam filmy z sesji ślubnej. Dwa wykłady. Kupiłam kilka jabłek i gruszek. Za sześć kilo będę trochę bardziej zadowolona z siebie. W głowie jakieś pomysły. Kilka przyziemnych spraw, które trzeba rozwiązać i wyjaśnić. I czekanie na czwartek. Lubię czwartki.
Już nawet nie chce mi się dodawać zdjęć do portfolio... Chyba muszę tam zrobić jakieś porządki czy coś. Nie wiem. 
Ja tylko tak na chwilkę, bo zmęczona jestem niemiłosiernie. Dziś była sesja plenerowo-ślubna. Dziś wywaliłam się przed domem Iwety, gdyż jej tata postanowił zrobić psikusa moim przyzwyczajeniom i dorobić dodatkowe schody tam, gdzie ich nie było ( i teraz mam dwa duże siniaki na kolanach ). Wróciłam do akademika, wzięłam się za zdjęcia Katarzyny. Spakowałam skaner. Nie rozpakowałam się swoim zwyczajem. Zaraz spróbuję obejrzeć zaległe odcinki Grey's Anatomy. I nieważne, że rano muszę wstać. Niach! ( Macie se chmurki... ale jestem niedobra :D )




Usta pieką...

niedziela, 16 października 2011

" wytrwałe ściany "

Z pierwszym przymrozkiem przyszedł skwierczący szron, a z nieznanych mi nigdy lądów przyleciały sikorki bogatki i od teraz będą swymi seledynowymi brzuszkami konkurować z coraz krócej świecącym Słońcem. Herbata parzy się z cytryną. Parują nad ranem prześcieradła i skraplają się na zimnych szybach mieszkania. Cichnieję gdzieś w głębi. Bezradnieję i nie wiem co powiedzieć. Najgorzej jest, gdy tak bardzo chce się pomóc, a jest to namacalnie niemożliwe. Ale obecnieję. Może to przynajmniej zagarnie skręcające się z jesieni liście, przyniesie spokojny zapach powietrza.

Czytam coraz więcej. Piję coraz więcej herbaty. Czasem nawet sięgam po kawę. Pod szaro-niebieskim kocem ogrzewam wiecznie zimne dłonie i stopy ( cała krew płynie w sercu ). Im więcej czytam, tym większą ochotę mam na pisanie. Czegokolwiek. Chociażby pojedynczych epitetów, codziennych, wymyślonych lub słów nieistniejących w naszym świecie, a istniejących w świecie nie-zdających-sobie-sprawy-ze-świata dzieci. Polaroidy wciśnięte w kąt kuszą mnie i chcą, żebym je ciągle oglądała zielonymi oczami i zimnymi palcami. Nie moje są. Ale tak bliskie mojemu sercu i spojrzeniu. Postanowiłam, że na Rzym listopadowy kupię wkłady do polaroida i przywiozę ze sobą 20 naświetlonych wspomnień. I obiecuję sobie, że wcale nie zrobię dużo zwykłostek. Czynność ich tworzenia jest ekstatyczna, jednak to całe skanowanie, przycinanie ramek, równanie ( no bo ten mój błędnik mnie oszukuję i ja widzę prosto, a później okazuje się, że wcale tak prosto nie było ), czyszczenie z pyłków. które są jako tako nieuniknione. To bardzo męczące i zniechęcające. Poza tym. Chyba dorastam w pewnym stopniu do fotograficznej prywatności i mam coraz mniejszą chęć pokazywania zdjęć. W internecie. Myślę, żeby uskutecznić robienie odbitek i wkładanie ich do albumu. Żeby były prawdziwe. Chcę, żeby wszystko było prawdziwe. Namacalne, choć niewiarygodne. Niewiarygodne, ale prawdziwe.


( dlatego zaczynam akcję "odbitki" ) .

poniedziałek, 10 października 2011

...

Nie wstawię dziś żadnego zdjęcia. Ale dla smaku powiem, że zdjęcia z Norwegii już zeskanowane i jest ich prawie trzysta. I powiem, że w sobotni, spochmurniały ranek robiłam zdjęcia z pewną cudowną istotką o imieniu Katarzyna. I jeszcze co? To, że zostałam na dłużej w Domu i dobrze mi z tym.
Pięknie kropi niebo. Pięknie chłód zamieniamy w ciepło między ramionami.

Pięknie.

czwartek, 6 października 2011

łóżko


Na  prześcieradle dwa ślady spokojnych oddechów. Kto by pomyślał, że cztery płuca mogą żyć w harmonii i wzdychać w tym samym tempie. Ślady miłości, jak rozlane serca, które nie przyniosły śmierci, choć tętnią we wszystkich zakamarkach ciała i duszy, chowają się wśród białych załamań.
Nie budzi nikogo szmer rosnącej trawy i ptaki zamknęły już kluczem niebo do następnej wiosny. Jesienna cisza porusza lekko zasłoną, łaskocze w nos, przynosi uśmiech. I kilka kropel deszczu, gdy budzik nie każe wstać, ostudzi sny, a dzień natychmiast rozgrzeje poranki gorącą kawą.


Ktoś komuś wszedł po cichu do łóżka, na poduszkę, pod kołdrę, między palce, na usta.

środa, 5 października 2011

padał deszcz



Cholera. Pięknie na tym świecie!







-----
sprzedam skaner Epson V500 . chętnych na eveadrienne@gmail.com zapraszam. 



 

poniedziałek, 3 października 2011

how to fight loneliness ?


Miejsce,w  którym dosłownie można bujać w obłokach.




( polecicie jakieś książki, tomiki wierszy? ) 




----

edit. 


sprzedam skaner Epson V500 . chętnych na eveadrienne@gmail.com zapraszam. 
w sumie mogę sprzedać także teleobiektyw Sigma 70-300 F4-5.6 APO DG MACRO z bagnetem do Pentaxa. 


( a następne ogłoszenie to kiedy indziej... bo to już bardziej takie artystyczne) 



----

edit nr 2




Hm! Nie jestem głodna, ale mam ochotę gotować, piec, ucierać, kroić i dawać radość podniebieniom. Ciasto albo bułeczki. Hummus albo guacamole. I jakiś dobry makaron albo tarta z porami. Albo pierogi z suszonymi pomidorami i mozzarellą. A może risotto. Albo dobre cannelloni ( ale brak naczynia żaroodpornego ( ale widziałam w biedronce za 10 zł, więc może się skuszę, choć zdecydowanie wolę gotować w warunkach domowych ). Teraz mam taką wenę, że na pewno wszystko wyszłoby wspaniale i nie dosypałabym za dużo proszku do pieczenia ( przepraszam ) i nie przesoliłabym kotleta. Mam mnóstwo pomysłów. A może sernik na herbatnikach. Albo jabłka w cieście francuskim. Bo gotowanie to sztuka ( dlatego też czasem nie wychodzi :) ). Naleśniki z warzywami i kurczakiem. Albo takie najprostsze - z białym serem, ale podsmażone lekko na maśle ( tak, jak robiła babcia ). Albo racuszki jogurtowe. Wiem! Placki z jabłkami! I knedle ze śliwkami, albo kluski leniwe, albo ziemniaczane krokiety, które są uzależniające ( bo ja też uwielbiam tradycyjną kuchnię, bo jest świetna ). I budyń malinowy z sokiem malinowym. I banany w panierce z sosem czekoladowym. Albo zupa czosnkowa, a może ogórkowa. A jeszcze pyszna, własnoręcznie stworzona pizza. Albo najzwyklejsza fasolka szparagowa albo kalafior z bułką tartą i masłem. A może kurczak w marynacie musztardowo-miodowej ? A na śniadanie pyszna owsianka z owocami. Placki ziemniaczane z papryką i kukurydzą albo z cukinią. Albo takie domowe, normalne, ale z dodatkiem aromatycznej kiełbasy ( a ja to jem z cukrem... wiem...... ).  Camembert z żurawinami. I... mogłabym wymieniać i wymieniać. Czy same te nazwy nie brzmią jak poemat? 
A te minuty albo godziny spędzone w kuchni machające rękami. I doglądanie, próbowanie, wkładanie patyczka w środek ciasta. Czy to nie jest wspaniały rytuał? Dzieło tworzenia. 


Chciałabym przestać się wstydzić gotować komuś. Zaufać swoim kubkom podniebnym. I dawać ludziom radość choć tym, że do herbaty doleję im domowego soku z malin i czerwonych porzeczek i dołożę łyżeczkę miodu z mazurskiej pasieki. 









niedziela, 2 października 2011

No(r)way!




(...)jesteś odłamkiem zaszytym pod skórą,
wykryje cię każda kontrola graniczna,
kiedy przekroczę jedną z linii
sympatycznych z płonną nadzieją,
że padają mury i wrzesień podda
coś więcej niż barykady
ze skrzynek pełnych jabłek (...)
                                                    - Paweł Podlipniak





( Kilka pierwszych skanów z Norwegii... ale tak ciężko mi się za to zabrać, bo takie skanowanie, to nie skanowanie w pełnym tego słowa znaczeniu : ) )