czwartek, 21 grudnia 2017

Drugi papieros z rzędu zawsze kończy się szybciej i niepostrzeżenie parzy palce. Budzę się wtedy z zamyślenia i czas wracać do rzeczywistości. W tej nierzeczywistości spowitej dymem zawsze maluję obrazy. Płótna i kartki zapełniają się wizerunkami kobiet z sercami i żyłami na wierzchu. Kwiatami z wyobraźni. Rozwianymi włosami. J. zawsze pyta, czemu maluję smutne "demony". Skąd mogę wiedzieć, to moje ręka i serce są w tajemnej zmowie i tworzą takie obrazy. Poza tym, co może klecić ktoś, kto kocha się w żyłkach na powiekach delikatnych jak świeżo zamarznięte kałuże, w nocnym niebie nieuchwytnym dla ludzkich rąk, pajęczynach całych w porannej rosie, malutkich sikorkach, kopciuszkach i rudzikach. Co może zmalować ktoś, komu serce drży, gdy słyszy szum drzew, kto chodził na wielogodzinne samotne spacery przepełnione ciszą traw i zapachem żniw. 

Wielce mi do tego tęskno... do tych malutkich rzek, co mi nadal płyną w żyłach, do rozlewisk, które wiosną krzyczą mi zastępami ptaków wracających z cieplejszych krajów w przestrzeni między obojczykach. Do uciekania z hukiem jak kormoran wypłoszony z trzciny. Do kochania w kształcie mazurskich pagórów. 

Dlaczego musiałam urodzić się pod tą gwiazdą, która świeci najjaśniej, gdy jest niezależna? 

Zatem rzeczywistość mnie gubi, w której zawsze trzeba być od czegoś zależnym. A najbardziej boli mnie niespełnienie w tym pozornym spełnianiu się... o czym mówię? O malowaniu na zamówienie, pod dyktando, o szukaniu jakiegoś kompromisu. Więc płonąc, wypalam się.... jak drugi papieros, szybko i po cichu. Mając świadomość tego, że sama jestem dla siebie najlepszym kompasem, ginę w chęci dogadzania innym, w chęci sprostania wymaganiom innych. 

To mnie zabija bardziej niż te papierosy.