niedziela, 27 listopada 2011

Happy Birthday to me

No to wyruszamy!  Od jutra do piątku będziemy celebrować urodziny Szumowskiej :D Zaczynamy dwa dni przed, kończymy dwa dni po i to wszystko w rzymskim stylu w samym centrum starożytnego Imperium Romanum ( a może po powrocie święta ciąg dalszy? ). No to.... Viva Italia! Ruszamy do Rzymu! ( no tak... wyprawa w najlepszym towarzystwie pod słońcem, czyli z J. :D ) .

wtorek, 22 listopada 2011

wyjeżdżam


Pakuję się i znikam. Dwie torby ubrań, butów i książek. Szkicownik. Aparat. Trochę biżuterii. Bilet zarezerwowany. Jak zwykle na 16:05. Uciekam od spowitego chmurami od deski do deski nieba. Od braku widoku za oknem. Od jednej poduszki. Czekając, ściskam w dłoniach kopertę, a wraz z nią słowa, które są tylko dla mnie. A w tej kopercie jest serce i dłonie i ramiona i miękka skóra i zielone oczy. Myśli mam roztrzepane jak jajko na śniadanie tuż przed wrzuceniem na patelnię. Ale już lepiej zasypiam. Już mi spokojniej. Odliczam godziny ( choć nie jestem w tym dobra, bo jestem zbyt szczęśliwa, jeśli można być zbyt szczęśliwym... ).

poniedziałek, 21 listopada 2011

Kazimierz



Chciałabym mieszkać nad morzem, żeby móc kupować świeże ryby na targu o świcie. I chciałabym mieszkać we Włoszech, żeby mieć swoją winnicę. No i mieć dom z własnym ogrodem, w którym pięknie kwitłyby kolorowe kwiaty, a trochę dalej grządki pachnące malinowymi pomidorami, papryką, grochem, ogórkami, cukiniami i innymi warzywami. No i w tym ogrodzie też krzaczki truskawek i malin i porzeczek, agrestu. I pełna łąka pachnąca mieszaniną ziół. A nad tym wszystkim owocowe drzewa, jabłonie, grusze, czereśnie, śliwki i wiśnie. Próbowałabym wyhodować morele i arbuzy. No i dom z gankiem, z huśtawką na ganku, z winogronami, które można jeść przez okno. Duża sypialnia z dużym łóżkiem i duża kuchnia. W kuchni piekarnik, kuchenka, naczynia żaroodporne, robot kuchenny, garnek do gotowania na parze i białe talerze. A w jadalni duży stół, żeby goście mogli swobodnie delektować się moimi specjałami. Na schodach przed domem przybłąkany kot. Lampiony zawieszone pomiędzy gałęziami drzew owocowych i hamak. Letnie ogniska z pułkiem komarów i dużo śmiechu i miłości. Robienie konfitur, kiszenie ogórków i kapusty. Wino ugniecione stopami. Duża miska owoców. Makaron z krewetkami. I długie spacery tuż przed zmierzchem. Pianino przy oknie wychodzącym na ogród. Chodzenie boso. Wieszanie prania na sznurkach za domem. No i fotografia. Tego wszystkiego, co mnie otacza, co jest we mnie. Wywoływanie w ciemni, w piwnicy. Robienie odbitek pod powiększalnikiem i kichanie od wywoływacza.  ( No ale ten dom... to tam, gdzie Serce... nieważne w jakim kraju.. )
Tak. W głębi serca marzę o otworzeniu małej, przytulnej restauracji, w której można byłoby pysznie i zdrowo i nienachalnie  zjeść...

Trzy minuty po północy.



Sen nie przychodzi z żadnej ze stron. I choćbym oczy zakropiła czarnym tuszem, dzień się nie skończy. Skrywam się gdzieś pomiędzy czterema ścianami i jestem taka mała, mniejsza od cienia, który przedrzeźnia moje ruchy. Przeczytałam już wszystkie książki, które mogłyby makiem liter uśpić mnie powoli. Nic. Tylko szum kaloryferów i kapanie z kranu i czasem komuś z góry spadnie coś na podłogę i rozbija moje zmysły. Skłębiły się myśli przyziemno-nadziemne w głowie i przez to te dni tak się włóczą bezsennie. A ja pomiędzy czterema ścianami, pomiędzy kubkami z niedopitą herbatą a chłodem wiejącym z przestrzeni. A może to ten deszcz, bijąc po parapecie, po oknie, nie daje spać, nie daje spokoju, gdy tak siedzę szczelnie zamknięta przed deszczem. Już trzynaście minut po północy, a mnie sen nie morzy. Niepokój mam w duszy. Niespokój. Zamęt. Ale te dobre wichury mam w duszy, w głowie, te dobre, pełne siły. Nadmiar myśli, poruszeń, zachwytów, pomysłów. Tak. To ten zamęt zmieszany z deszczem.


( odliczam dni. już tylko trzy niecałe ... i pachnę truskawkami i szamponem do włosów i ogórkowym kremem i cytrynowym earl grey ... ) 

sobota, 19 listopada 2011

piątek, 18 listopada 2011

szuflady

( Natta... z szuflady... z 2008 roku )

Opróżniłam szuflady z siebie. Została jedna para butów i kilka książek. Niezauważenie przenoszę siebie do innej szafy. Zostawiam coraz więcej rzeczy. Nieświadomie. Podświadomie zostawiam coraz więcej kawałków siebie tam, gdzie mam swoją parę puchatych kapci. Czy dobrze robię, nie wiem. Pewnie egoistyczne to moje zostawianie siebie. A może naturalne? Przecież nikt nie protestuje.

Wczoraj pojechałam do Glitajn. Miałam wrócić w sobotni wieczór, jednak nie wytrzymałam dłużej. Puszczają gruczoły łzowe. Poza tym, tam jest tak pusto i zimno. Nikt nie zamienił ze mną więcej niż 10 zdań. M. siedzi non stop w internecie lub rozmawia o głupotach przez telefon. T. siedzi przed TV, przy papierach i prawie się nie odzywa. Po co być tam, gdzie nie jest się mile widzianym? Za chwilę usiądę do robienia szkiców. Później powoli zacznę zbliżać się do końca trzeciej części "1Q84". W ciszy i spokoju. Zupełnie nie przeszkadza mi siedzenie w pustym pokoju w akademiku. Jest o wiele lepsze niż bycie tam, gdzie nie należę. Dobrze mi samej ze sobą. Już jestem spokojniejsza.

Sprawdzić pogodę i modlić się o brak porannej mgły na lotnisku. 

czwartek, 17 listopada 2011

trochę lata w środku jesieni.




A tak. Bo tak. Żeby ciekła ślinka ;) A tak sobie myślę, że muszę zacząć robić dobre zdjęcia, bo już wstyd robić takie przeciętne :D Ale aparat u J., więc cóż. Ale jak dorwę i jednego i drugiego, to będzie się działo. Dziś jadę do "domu", więc trzymać kciuki za moje niezbyt stalowe nerwy :D

środa, 16 listopada 2011

Moja Warszawa




Nie dość, że obudziły mnie najpiękniejsze słowa, to na dodatek, gdy podniosłam wzrok, zobaczyłam czyste, błękitne niebo nade mną. Więc skąd te czarno-białe fotografie? A tak. Bez związku z tematem. Nie mam nic szczególnego do powiedzenia w tej chwili. Tak tylko sobie postanawiam, ze wkrótce zostanie ze mnie w tym internecie tylko ten blog. Lubię go. Jest cichy, nikt tu nikogo nie goni i nie muszę oglądać żadnego nawału tych samych zdjęć, powtarzanych przez różnych focących itp. O tym to dużo gadać. Portfolio też zniknie. Tutaj będzie wszystko. I tyle. Dla tych, którzy chcą mnie nadal śledzić, będę tutaj. Jeśli ktoś będzie chciał, to mnie znajdzie. Tyle. Ostatnimi czasy uświadamiam sobie wiele spraw. Dlatego wolę nie istnieć w internetowym światku. Zniknąć z portali. Usunąć fejsbuka ( albo zostawić tylko dziewczyny z grupy w znajomych i mieć z nimi jakiś szybki kontakt i tylko to ). Nie warto w tym wszystkim uczestniczyć, bo to wysysa wszelkie fotograficzne soki i człowiek zaczyna się zastanawiać po co to robi, ale jednak wiem po co robię zdjęcia. Dla siebie. Nie dla internetowych rewelacji albo 1 za 1. I tyle.

aerhaminus


Podłączona do respiratora. Oddychała przez rurkę. Maszyneria "życia". Serce w pudełku. Zamknęła. Mówili, że bez aparatury przestanie "żyć". A ktoś przyszedł, przeciął przewód i nauczył oddychać pełną piersią. Żyje do dziś.


( hej... u mnie wszystko dobrze... tylko próbuję coś napisać gdziekolwiek, cokolwiek i nie wychodzi. Zapisuję pomysły. Szkice szkiców. ) 

wtorek, 15 listopada 2011

kobiecość


Siadłam. Próbuję ogarnąć jakoś obowiązki, którymi są praca licencjacka i dyplom z projektowania graficznego. Na projektowanie mam już pomysł. A co do pracy... Temat jakiś tam ogólnie mam, ale nie wiem jak zacząć zbierać bibliografię, jak napisać plan pracy. Temat.. No o kobiecie w sztuce... Ale jak to ugryźć. Pierwszy plan był taki - jeden fotograf - Helmut Newton - oklepane, ale wszechstronne. Ale jednak nie wszechstronne, poza tym... zagraniczny temat i jakoś tak.. Więc ... Zmiana planów, jakaś rozmowa promotorem by się przydała. Tak... I jak to ogarnąć socjologicznie, kulturowo, artystycznie. Zastanawiam się. I musiałam takie głupotki napisać, gdzieś zapisać, żeby jakoś zacząć. Nie wiem. W życiu czegoś takiego nie pisałam jak praca licencjacka... więc nie wiem za co się zabrać. Jak szukać. Nic.. Eh... Nic. Trzeba pomyśleć.

poniedziałek, 14 listopada 2011

...


O to chodzi, że nie chodzi o nic. A jednak posmutniałam nagle i dostałam drżeń serca. Tak znikąd. Tak z powietrza. Może to te mgły, które spuściły niebo na ludzkie głowy albo jakiś inny czynnik typu za mało tlenu na ulicach. Nie wiem. Wiem, że szłam z podniesioną głową, a później usiadłam i sercem mi zamigotało i w tym momencie straciłam rachubę. Nie wiem czego. Czasu czy w obliczaniu kroków. I tak teraz myślę, jak często, ale jednak teraz, że są miejsca, które wcale nie są "naszymi" miejscami i jakoś niedobrze się w nich funkcjonuje psychiczno-fizycznie, bo obija się człowiek o kanty mebli, potyka na prostej drodze i dostaje się jakiegoś wstrząsu, jakiegoś konfliktu serologicznego z otaczającą przestrzenią i nie dość, że siniaki na łydkach, udach i łokciach, to jeszcze krew się miesza z nieznaną substancją i dostaje się wad takich nie dość przyjemnych - wad myśli, które tracą na kolorze i jasności.  Z głowy robi się czarno-biały telewizor bez głosu i na dodatek z latającym obrazem. I teraz to bym tylko chciała, choćby piechotą, wrócić tam, skąd przyjechałam kilka godzin temu, zadzwonić domofonem, wbiec po schodach, wgryźć się w rękaw i dziękować za to Istnienie. Ale nic to. Są obowiązki, a teleportacji jeszcze nikt nie opatentował ( oficjalnie ), więc jakoś trzeba zagryźć zęby w sobie i cieszyć się, że to "strasznie się czuję" jest niczym w porównaniu z prawdziwym "strasznie" i ostatecznie cieszyć się z tych małych "dramatów", które zdarzają się każdego dnia. A może to tylko spadek hormonów albo jakiś skok do góry? Kto wie...

czwartek, 10 listopada 2011

wtorek, 8 listopada 2011

bezgłosem śpiewam


Do ręki wzięłam piórko i tusz. Znów wyobraźnia w dłoniach zaczęła działać. I śpiewam sobie ustami, lecz bez głosu. Brakuje mi tego. Śpiewu całą sobą. Nie ma gdzie. Nie ma jak. I mój głos gdzieś zastygł. Gdzieś głęboko. Szkoda. Ale mam jeszcze dłonie i jakieś tam słowa i aparat. Tak.

A teraz chłód zza okna porusza lekko firanką. Czas płynie. Nerwosploty tęsknią. A ja cichnę wewnętrznie. 

Listopad




Piękną mamy tę jesień. Jak nic. Jak nic.
A tak poza tematem... Znów moje cycki miotają się po empikach, a ja nic z tego nie mam, a jak wspominam coś o "maniu" to zapada cisza. Tak stwierdzam, że to chamstwo.
Idę czytać.

poniedziałek, 7 listopada 2011

Adagio




Co mam powiedzieć?  Nic. Nic nie trzeba. Mówić... 

czwartek, 3 listopada 2011

november sun






Zabrałam się za drugi tom "1Q84". Zrobiłam dwa kolejne polaroidy. Zrobiłam kilka zwykłostek na spacerze listopadowym już, ale nawet, jeśli wywołam te zdjęcia, to nie wiem, kiedy zeskanuję itd. Chcę mieć je dłużej dla siebie. Myślę też o zebraniu moich zdjęć i zrobieniu albumu, takiego dla siebie. No i będzie to jakiś wstęp do licencjatu, gdyż moim dyplomem z projektowania graficznego będzie właśnie książka z moimi krótkimi formami literackimi, może jakimiś opowiadaniami i moimi fotografiami. Pracę z koli piszę o wizerunku kobiet od lat '30-'40 XX wieku po dziś ( i muszę zbierać materiały... i nie wiem czy zrobić to na podstawie jakiegoś pisma czy jednego fotografa, który tworzył jakoś tak... ).  No i dziś jest mi już o wiele lepiej. Nie lubię tych nastrojów, och, jak nie lubię. 
No i tak. Listopad. Niech będzie piękny i życzliwy i dobry. 



środa, 2 listopada 2011

dziś.

Dzisiaj jest dzień, w którym nie rozmawiam nawet z samą sobą. Chcę tylko butelki wódki i czegoś słodkiego, co można do niej dolać. I jeszcze pewnej ciszy, której nie umiem nazwać, tak jak nie umiem nazwać dzisiejszego dnia. Jest albo go nie ma. Jakaś dziwna materia bez kształtu. Dzisiejszy dzień mógłby przybrać formę naczynia, w którym się znajduje, to znaczy znajdowałby się, gdybym miała jakiś alkohol, w jakimś kieliszku albo szklance, w czymkolwiek takim. Nie wynika to bynajmniej z żadnego nieszczęścia czy czegoś na ten kształt. Jest po prostu jakoś tak, jakby wcale nie było. Jakby mnie nie było ani pogody, ani nawet ścian. A ja chętnie zamknęłabym się w czterech ścianach, pod sufitem , nad podłogą i nic nie myśląc chciałabym płakać, krzyczeć albo po prostu milczeć w nieskończoność tego "dnia". Smutek mam we krwi, taki nie-wiadomo-skąd i czasem mnie nawiedza i wtedy muszę być cicho, by nikogo nie zranić. A jest kogo ranić. A nie wolno za wszelką cenę. I mogłabym mu o tym wszystkim powiedzieć, ale nie potrafię. Resztkami własnej woli uśmiecham się i jako tako powstrzymuję łzy. bo przecież nic złego się nie stało. To tylko chwilowy spadek nastroju, chwilowy spadek mnie w głębiny, które zawsze są ciemne i zimne. Szukam jakiegoś wyjścia, liny, drabiny, schodów na górę, z Hadesu na ziemię. I tylko nie odwracać się za siebie.

Orfeuszu nie odwracaj się, bo Eurydyka na zawsze zostanie w podziemiach.

pudełko pełne popiołu moich oddechów













( Brakujące z serii. Oto prezent. Nic innego nie mam. )

Wszystko mnie boli, gdzie byś mnie nie dotknął, to mnie boli. Gdzie byś nie strzelił, to trafisz we mnie.
                                                                                                                - Edward Stachura


wtorek, 1 listopada 2011

!!!

Rozległy się fanfary ! Przekroczyliśmy 100 tysięcy odwiedzin ! I to zaledwie od lutego 2011 roku !
Dziękuję Wam, moi Mili! Szczerze powiedziawszy dopóki nie wstawiłam licznika na blog, nie zdawałam sobie z tego sprawy, że jest Was tak dużo, bo komentarze są sporadyczne, ale nie po to to robię, nie po to fotografuję i piszę, nie dla komentarzy. Jednak zaskoczył mnie fakt, że dziennie potrafi tu zajrzeć ponad tysiąc osób! Dziękuję Wam.  Chcecie jakiś prezent ? ;) 


Pozdrawiam i tulam,
Eve.

prześwity, powidoki, droga mleczna


Dużo przedziwnych snów. Aż się w nich gubię.



Gdy zobaczyłam to zjawisko ze zdjęcia lecąc samolotem - zamarłam. A teraz jest zbyt rano, żeby coś napisać. A poza tym. Jeśli nie ma się nic do powiedzenia, to lepiej milczeć.