Widziałam dziś dwa klucze żurawi otwierające niebo ( kiedyś te klucze je zamykały, ale dziś już są inne czasy ). Leciały cicho, bezgłośnie. Słychać było jedynie lekki dźwięk uderzających w powietrze skrzydeł. Od kilku dni w pobliskich, kołyszących się jeszcze sennie brzozach, nie skrzypiących jeszcze od ciężaru liści i gorąca, śpiewają ptaki. Nieśmiało nadal, jednak coraz głośniej, donośniej, barwniej, na coraz więcej głosów, w różnych tonacjach. Samo Słońce ociepliło dla nas swoją twarz. Nie jest już chłodnym okręgiem na niebie, niebieskim światłem, które nie ogrzewało dłoni. Teraz budzi nas cytrusowymi promieniami, a ja mogę siadać przy dużym oknie i grzać się jak kot ( i tak nadal te dłonie mam zimne, bo cała krew krąży w okolicach serca ). Myślę, że jest pięknie.
( wzięłam się w końcu... wybieram zdjęcia do albumu, czyszczę od nowa duże pliki, bo ja, o zgrozo lekko przytępa czasami, zazwyczaj zmniejszałam zdjęcia i czyściłam itd. na małych... nosz... szukam w głowie słów do zdjęć i tytułu dla samego albumu. muszę także w końcu wyciągnąć spod łóżka materiały do pracy licencjackiej, bo to aż wstyd i trzeba znów wziąć się za pisanie, bo czas goni. no i już coraz poważniej myślę, tzn. już zupełnie poważnie, no bo trzeba znaleźć pracę w Warszawie w swoim zawodzie ;) ... no i dużo przyziemnych spraw, co mnie ostatnio wkopały w ziemię, ale już się wykopuję i idę... poza tym... jem tylko marchewki...i inne sałaty, bo trzeba odpuchnąć :D )