sobota, 25 czerwca 2011

.


“ Jakże byliśmy lekkomyślni odkładając na jutro to, co nam to jutro odebrało. ”

— Słonimski.




Jutro nauczę się znikać. Wyprzezroczystnieję

Zniknieję.





piątek, 24 czerwca 2011

tego chciałam...

Tego chciałam zalanych łzami nocy
właśnie to dostałam
wciąż będę czekać na twój znak
choć nadaremnie
pomiędzy nami nie wydarzy się nic więcej

Tego chciałam byś zniknął raz na zawsze
właśnie to dostałam
muszę zapomnieć wszystko co mi powiedziałeś
może zapomnę kiedyś o tym, że istniałeś

Tyle Twoich słów w głowie ciągle mam
tyle pięknym słów, że uwierzyłam, że już zawsze będzie tak

( Ania Dąbrowska )

Dzień dobiega końca. Kończy się szybciej i szybciej. Uciekają minuty. Ktoś porwał czas na strzępy i spalił je w ognisku zachodu. Wyjmuję palce z żaru umarłego słońca. Spójrz. Widziałeś kiedyś tak czarne chmury? Nie? Krążą tutaj od kilku dni. Ciągną się za mną jak ten zapach miętowej maści, którą smarowałam sobie kolana nocami. Nie mogłam się go pozbyć przez kilka dni, wyobraź sobie, i ludzie zwracali mi ciągle uwagę, że ta mięta. Tyle, że teraz nie zwracają. Raczej zataczają wokół mnie szeroki łuk . Oczy odwracają. Chętniej straciliby wzrok niż spojrzeli w moją stronę. Wiesz, gdy czasem się tak po prostu rozpłaczę, to i niebo zaczyna płakać i spada na ziemię. Ono spada na ziemię, a ja na podłogę. Twarda ta podłoga. Cała już jestem w siniakach, wiesz. Od wilgoci deski się trochę rozeszły. Wszystko wokół mnie się rozchodzi.
Wiesz, jestem cholernie samotna. Chciałabym o tym jakoś zapomnieć, skoro nie da się załatać. Ale ta samotność to taki straszny przeciąg, że co rusz przewiewa mi serce i boli. Ta samotność to taka straszna dziura, że ciągle mi kapie z oczu na kolana i znów nabawię się reumatyzmów. A później znów ta maść i wełniane kapcie. Strasznie to aseksualne. I te czarne chmury też.
Słońca nie ma. Spaliło się w zderzeniu z horyzontem. Tylko palce trzymam nadal nad pogorzeliskiem zachodu. I palce mi parzy ta śmierć.
Minął cały dzień ciszy. Wiesz... Strasznie nie lubię tej ciszy...






czwartek, 23 czerwca 2011

Umarłaś w sobotni poranek. Kazałem pochować cię tutaj, pod naszym drzewem. Kazałem też zrównać z ziemią dom twego ojca. Mama mawiała, że śmierć jest częścią życia. Chciałbym, aby tak nie było. Mały Forrest świetnie sobie radzi. Niedługo zacznie znowu szkołę. Gotuję mu codziennie śniadania, obiady i kolacje. Pilnuję, aby czesał włosy i mył codziennie zęby. Uczę go grać w ping-ponga. Jest naprawdę dobry. Dużo razem wędkujemy. A wieczorami czytamy książki. Jest taki mądry. Byłabyś z niego dumna. Ja jestem. Napisał do ciebie list. Ale nie wolno mi go czytać. Więc zostawię ci go tutaj. Nie wiem, kto miał rację – mama czy porucznik Dan. Nie wiem, czy każdy z nas ma swoje przeznaczenie, czy może wszystko dzieje się przez przypadek. Myślę, że i jedno i drugie. Może i jedno i drugie dzieje się w tym samym czasie. Ale tęsknię za tobą, Jenny. Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, jestem tu.

( Forrest Gump )




środa, 22 czerwca 2011

wtorek, 21 czerwca 2011

sposoby

Jak mantrę powtarzam musisz coś robić, żeby nie zwariować, nie uciec w sen . I dlatego łapię się jakichkolwiek zajęć jak tonący brzytwy. Boję się łóżka, bo tam odnajduję odłamki wspomnień. I śniadania mnie dręczą. Dręczą mnie te kanapki z serem, pomidorem i szczypiorkiem. Zielone elemy linki najbardziej. Zatem dziś znów nie myślałam długo, wsiadłam w autobus i ruszyłam w stronę zapomnienia. Tam, gdzie nie muszę myśleć, że wszystko się kończy. Staję się tylko manekinem o oczach głębokich i rudawych włosach, którym można kierować jak tylko się zechce. Dlatego dziękuję, że czasem mogę być manekinem, bo to w dziwny sposób odczłowiecza.





p.s. cholerka... muszę robić zdjęcia...muszę, bo zwariuję, gdy jestem tutaj w bezczynności... i chcę 50mm do psixa... eh...

nauczyłam się umierać w sobie, nauczyłam się ukrywać cały strach...

nie mam słów... ugrzęzły kłębkiem w gardle... mówię tylko wierszami spisanymi kiedyś przez kogoś składnie... mówię tylko piosenkami, które śpiewam na dwa głosy z głośnikami... a później znów sufituję...









poniedziałek, 20 czerwca 2011

niedziela, 19 czerwca 2011

Kupiłam bilet, ale nie wsiadłam...........................

...

Nadal bije mi serce, gdy o tym wszystkim myślę i boję się niemiłosiernie. Boję się. Nie o życie. Nie o przyszłość. Z tym jakoś tam będzie. O miłość się boję i szczęście. O drzewa i wiatr i słońce.
I ktoś może powiedzieć mi, że jestem nudna czy też głupia. Może dziecinna i naiwna. Być może to prawda. Być może jestem łatwowierna. Może straszna ze mnie beksa. Ale nie dbam o to.
Nie rozumiem. Ja nie rozumiem zupełnie ludzi. Większości. Nie rozumiem dlaczego pieniądze mają być najważniejsze; dlaczego ważne jest to, że posiadamy, że możemy mieć dużo, że stać nas na dom, samochody, najlepsze sprzęty, częste, dalekie wycieczki. Nie rozumiem dlaczego ludzie drwią ze mnie, gdy mówię, że to wcale nie jest takie ważne. Pieniądze są tylko potrzebne, żeby przeżyć... opłacić rachunki, ugotować obiad i robić to, co się kocha... Szczęścia nie przyniesie góra złota... Bo co z tego, jeśli ma się miliony, jeśli nie mamy bliskich nam osób, nie mamy kogoś, kogo możemy kochać ze wzajemnością. Nie rozumiem... Nie rozumiem dlaczego dla ludzi miłość jest tak nieważna. Czemu nie daje im sił, nie przenosi gór, nie uzdrawia serc... Czemu? Co się stało? Czemu już nikt w nią nie wierzy?

Ja wierzę. Choć nie można jej dotknąć i zobaczyć. Objawia się tylko w naszych wnętrzach. Materializuje się w postaci duszy ukochanej osoby. I tylko tę osobę możemy dotknąć... I także możemy jedynie wierzyć w jej miłość do nas, ufać, mieć nadzieję. Bo mimo, iż możemy dotknąć osoby, nie możemy dotknąć samej miłości. W moim życiu to miłość jest najważniejsza. Za osobę, którą kocham oddałabym życie. Za ukochanego, za przyjaciół... Oddałabym życie, oddałabym swoje szczęście, gdyby ta osoba przez to miała być szczęśliwa. Nikt tego nie oczekuje od drugiej osoby, ale to... to jest odruch bezwarunkowy...

Czasem trzeba odejść od kogoś, kogo kochamy... To boli. To strasznie boli. To jak umieranie, ale powolne, bez znieczulenia, bez narkozy, bez respiratora. I nic wokół nie działa jak defibrylator. To strasznie boli... Jest to uczucie porównywalne bólem po śmierci najbliższej osoby . Czemu? Gdyż mamy świadomość, że ta osoba żyje, że kocha, ale znika z naszego życia nagle, bez ostrzeżenia, bez pożegnania. I już wtedy nie wiemy czy to my, czy ta druga osoba wypadła przez przednią szybę samochodu...

To boli. Rozrywa. Krzyczymy. Płaczemy. Krwawią nam usta. A wokół tylko pustka. W środku tylko pustka, która boli okrutnie, która waży milion ton. Mamy wrażenie, że serce pęka, że mostek się łamie i żebra. I to wszystko nie jest za sprawą uzależnienia od drugiej osoby. Zupełnie nie. Gdy kochamy, jesteśmy wolni. Miłość to wolność. Ale jednak dwie dusze, dwa serca, dwa ciała łączą się w jedno... To jak rozrywanie tkanek... rozcinanie żył... dzielenie narządów i kończyn na dwa. I nagle nie ma nic.
I nie chodzi o niemoc życia bez kogoś. Żyć można. Ale jak? Z tą wiejącą pustką, która ogarnia wszystko. Jakby lata cofały się do tyłu... jakby chaos pochłaniał Słowo.

Można żyć. Można robić to, co kochamy. Można się uśmiechać. Dalej można mieć przyjaciół. Tylko... tylko, że... robimy to wszystko, by o tej pustce zapomnieć, by choć na chwilę nie myśleć, że miłość musiała się poddać. By nie mieć nadziei na powroty. By nie czuć dalej tych między-sercnych połączeń, które nadal jednak istnieją. By nie liczyć dni. By choć na chwilę móc poudawać szczęście śmiejąc się głośno i chodząc nierównym krokiem.

Można... "żyć". Nikt nie powiedział, że nie. Może nawet ma to jakiś sens. Może...

Wiem tylko, że szczęście osoby, którą kochamy, jest warte największego cierpienia, bo... bo w końcu, gdy zobaczymy, że ukochany człowiek uśmiecha się szczerze........ to jest największa nagroda za ból... to jest największe szczęście.........






miłość czasem trzeba poświęcić...

sobota, 18 czerwca 2011

Za rok nie zobaczę już łabędzi wracających na Łynę. Taka dziwna wada wzroku. A takie skrzydła miały białe. Bielsze od śniegu, który, pamiętam, przesłonił cały świat, wszystkie brzegi rzeki. Nie zobaczę łabędzi i Łyny. Taka dziwna wada życia. Że znikają łabędzie i rzeki i pociągi prosto do celu. Taka dziwna wada. Nie będzie już maków ani gór, ani morza. Przestanę widzieć. Taka dziwna wada wzroku. Już dawno oduczyłam się patrzeć opuszkami palców. Taka dziwna wada życia.






eh...






Już nawet krówki nie pomagają.





piątek, 17 czerwca 2011

chcę być wiatrem...


Chcę być wiatrem...Wiatrem jak oddech. Chciałabym być dla Ciebie dobra, osuszać Twoje łzy, delikatnie Cię otulać, nieść radość i łagodzić ból. Gdy uronisz łzy, przybędę, aby Cię pocieszyć. Gdy będziesz się cieszyć, uraduję się razem z Tobą.

Ale czasem... Ale tylko czasem... Ja też jestem wyczerpana. Schwyć mnie, proszę, ... ........ .


Słyszę wiatr...

wysypane dzieciństwo

















Szukając miejsca na aparaty znalazłam coś takiego. Wysypały się na ziemię. Myślałam, że już nie istnieją, bo przecież wyrzucałam je do kosza. Rysunki z czasów mojego gimnazjum i pierwszej klasy liceum ( później przestałam rysować raczej ). Bazgroły straszne. Proszę na to nie patrzeć..



czwartek, 16 czerwca 2011

... liar

A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Moje prawo to jest pańskie lewo.
Pan widzi: krzesło, ławkę, stół, a ja - rozdarte drzewo.
Bo ja jestem proszę pana, na zakręcie.
Ode mnie widać niebo przekrzywione.
Pan dzieli każdą zimę, każdy świt na pół.
Pan kocha swoją żonę.

Pora wracać bo papieros zgaśnie.
Niedługo, proszę pana, będzie rano.
Żona czeka, pewnie wcale dziś nie zaśnie.
A robotnicy wstaną.


środa, 15 czerwca 2011

Ty skaczesz, ja skaczę...


- Rozeszliśmy się.
- Jak to?
- Tak zwykle. Banalnie. Jak wszyscy. Nie mogąc spojrzeć sobie w oczy. Z wymuszoną złością, by zakryć łzy. Z udawanym uśmiechem, by móc jeszcze złapać oddech.
Rozeszliśmy się. Nasze drogi się rozeszły. Na północ i południe. Myślałam, że jak rzeki, w pewnym momencie zeszły się w jedną i razem miały wpadać do morza. A okazało się, że to było tylko skrzyżowanie na drodze dwupasmowej i po zmianie świateł na zielone każde z nas ruszyło w inną stronę.
- I co teraz zrobisz, Mała?
- Chciałam to wszystko rozpieprzyć. Naprawdę. Chciałam iść nad wodę i z wściekłością powiedzieć miałeś nauczyć mnie pływać. I wziąć się w cholerę wrzucić do tej wody i już z niej nie wyleźć. Miałam sobie przeciąć tętnicę szyjną, że niby przez przypadek przy obieraniu truskawek z szypułek. Ale cholera nie mogłam. Może jakbym miała pistolet, to zrobiłabym to bardziej spektakularnie. Tak na śmierć. Ale, cholera, to bez sensu. W sumie to już prawie wypłakałam wszystkie łzy. Czasem tylko wyrywa się ze mnie krzyk i duszę się powietrzem. Ale to tylko, gdy jestem sama w domu. Bo wiesz... gdy ludzie pytają co u mnie, mówię im, że w porządku. Wiem, że kłamię jak z nut. W sumie to zawsze kłamałam. W końcu nie mogę pokazać, że nie jestem aż tak silna jak im się wydaje.
- Czemu zatem mówisz mi o tym?
- Nie wiem. Chyba dlatego, że jesteś pierwszą osobą, którą spotkałam po tym rozstaju dróg i nie jestem już na tyle silna, by powstrzymać swój smutek. I bardzo Cię za to przepraszam. I proszę... Nie wątp w miłość. Ona istnieje mimo, iż czasem trzeba odejść od ukochanej osoby.
- Jak mam nie wątpić, gdy widzę Cię taką? Ciebie, która zawsze mówiła, że miłość to szczęście. Jak mam nie wątpić?
- Po prostu. Uwierz w nią jeszcze bardziej. Ty uwierz w miłość, a ja może uwierzę, że może jeszcze go spotkam, może w następnym życiu... już tak bez przeszkód...już tak na tej samej drodze... będzie szedł z naprzeciwka... stanie przede mną i pójdziemy razem w jedną stronę...




















































już jest cały twój




wtorek, 14 czerwca 2011

Ja oczy mam tylko w wilgotnym miejscu...
Ja tylko czasem zapominam jak łapie się powietrze...
Ja krzyczę tylko dla rozluźnienia strun głosowych...







niedziela, 12 czerwca 2011

czwartek, 9 czerwca 2011

wizytówka, że hoho :D





128 zdjęć. 12 godzin obrabiania. 20 minut składania.
dłoni użyczył mój przegenialny, przecierpliwy i dzielny brat.
takie na zaliczenie.
pierwsza animacja poklatkowa w życiu.

( robione ręcznie, przycinane ręcznie-na-oko )




poniedziałek, 6 czerwca 2011

nie mam ramion dla ciebie


W tych ramionach znajduje się bardzo ciepłe miejsce. Powiesz pewnie pachnie miętą. Tak. Pachnie. Jak pokój imperatorowej Rosji. Obojczyki. Kości ramion. Długa szyja. Jej plac Pigalle. W tych ramionach nie będzie pustki ani wiatru. Będzie morze i góry. I jeszcze kilka śladów słońca.








---

( wyczerpana...wymęczona... a jeszcze tydzień do końca sesji... albo i dłużej - zależy jak sprawy się potoczą. )



Nie...Nie... Nie... !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

niedziela, 5 czerwca 2011

padła mi bateria

jestem cała wyczerpana, zmęczona, pospadana na podłogę.
od włosów po stopy cała w węglu i ołówku.
ale jeszcze gdzieś jest ta siła, która bezpiecznie pozwala mi dojść do łóżka.



zasypiam. na dziś dość.
jutro znów pracy mnóstwo okrutnie.