niedziela, 19 czerwca 2011

...

Nadal bije mi serce, gdy o tym wszystkim myślę i boję się niemiłosiernie. Boję się. Nie o życie. Nie o przyszłość. Z tym jakoś tam będzie. O miłość się boję i szczęście. O drzewa i wiatr i słońce.
I ktoś może powiedzieć mi, że jestem nudna czy też głupia. Może dziecinna i naiwna. Być może to prawda. Być może jestem łatwowierna. Może straszna ze mnie beksa. Ale nie dbam o to.
Nie rozumiem. Ja nie rozumiem zupełnie ludzi. Większości. Nie rozumiem dlaczego pieniądze mają być najważniejsze; dlaczego ważne jest to, że posiadamy, że możemy mieć dużo, że stać nas na dom, samochody, najlepsze sprzęty, częste, dalekie wycieczki. Nie rozumiem dlaczego ludzie drwią ze mnie, gdy mówię, że to wcale nie jest takie ważne. Pieniądze są tylko potrzebne, żeby przeżyć... opłacić rachunki, ugotować obiad i robić to, co się kocha... Szczęścia nie przyniesie góra złota... Bo co z tego, jeśli ma się miliony, jeśli nie mamy bliskich nam osób, nie mamy kogoś, kogo możemy kochać ze wzajemnością. Nie rozumiem... Nie rozumiem dlaczego dla ludzi miłość jest tak nieważna. Czemu nie daje im sił, nie przenosi gór, nie uzdrawia serc... Czemu? Co się stało? Czemu już nikt w nią nie wierzy?

Ja wierzę. Choć nie można jej dotknąć i zobaczyć. Objawia się tylko w naszych wnętrzach. Materializuje się w postaci duszy ukochanej osoby. I tylko tę osobę możemy dotknąć... I także możemy jedynie wierzyć w jej miłość do nas, ufać, mieć nadzieję. Bo mimo, iż możemy dotknąć osoby, nie możemy dotknąć samej miłości. W moim życiu to miłość jest najważniejsza. Za osobę, którą kocham oddałabym życie. Za ukochanego, za przyjaciół... Oddałabym życie, oddałabym swoje szczęście, gdyby ta osoba przez to miała być szczęśliwa. Nikt tego nie oczekuje od drugiej osoby, ale to... to jest odruch bezwarunkowy...

Czasem trzeba odejść od kogoś, kogo kochamy... To boli. To strasznie boli. To jak umieranie, ale powolne, bez znieczulenia, bez narkozy, bez respiratora. I nic wokół nie działa jak defibrylator. To strasznie boli... Jest to uczucie porównywalne bólem po śmierci najbliższej osoby . Czemu? Gdyż mamy świadomość, że ta osoba żyje, że kocha, ale znika z naszego życia nagle, bez ostrzeżenia, bez pożegnania. I już wtedy nie wiemy czy to my, czy ta druga osoba wypadła przez przednią szybę samochodu...

To boli. Rozrywa. Krzyczymy. Płaczemy. Krwawią nam usta. A wokół tylko pustka. W środku tylko pustka, która boli okrutnie, która waży milion ton. Mamy wrażenie, że serce pęka, że mostek się łamie i żebra. I to wszystko nie jest za sprawą uzależnienia od drugiej osoby. Zupełnie nie. Gdy kochamy, jesteśmy wolni. Miłość to wolność. Ale jednak dwie dusze, dwa serca, dwa ciała łączą się w jedno... To jak rozrywanie tkanek... rozcinanie żył... dzielenie narządów i kończyn na dwa. I nagle nie ma nic.
I nie chodzi o niemoc życia bez kogoś. Żyć można. Ale jak? Z tą wiejącą pustką, która ogarnia wszystko. Jakby lata cofały się do tyłu... jakby chaos pochłaniał Słowo.

Można żyć. Można robić to, co kochamy. Można się uśmiechać. Dalej można mieć przyjaciół. Tylko... tylko, że... robimy to wszystko, by o tej pustce zapomnieć, by choć na chwilę nie myśleć, że miłość musiała się poddać. By nie mieć nadziei na powroty. By nie czuć dalej tych między-sercnych połączeń, które nadal jednak istnieją. By nie liczyć dni. By choć na chwilę móc poudawać szczęście śmiejąc się głośno i chodząc nierównym krokiem.

Można... "żyć". Nikt nie powiedział, że nie. Może nawet ma to jakiś sens. Może...

Wiem tylko, że szczęście osoby, którą kochamy, jest warte największego cierpienia, bo... bo w końcu, gdy zobaczymy, że ukochany człowiek uśmiecha się szczerze........ to jest największa nagroda za ból... to jest największe szczęście.........






miłość czasem trzeba poświęcić...

3 komentarze:

  1. chyba jednak większość ludzi wierzy w miłość. w pieniądze też, tak, bo marzenia często dużo kosztują.

    OdpowiedzUsuń
  2. bliskie mi wszystko co napisałaś...

    OdpowiedzUsuń