wtorek, 29 maja 2012
niedziela, 27 maja 2012
sobota, 26 maja 2012
360. electricity
Seems like you never really knew me
Seems like you never understood me
Seems like you never really knew how to feel
But electricity it drew you near to me
What you needed was to be rid of me
There were times you really made me smile
And there were times you really made me cry
And there were times I never really knew how to feel
But electricity it drew you near to me
What you needed was to be rid of me
And the fear made you so unsure of me
What you needed was to be rid of me.
Seems like you never understood me
Seems like you never really knew how to feel
But electricity it drew you near to me
What you needed was to be rid of me
There were times you really made me smile
And there were times you really made me cry
And there were times I never really knew how to feel
But electricity it drew you near to me
What you needed was to be rid of me
And the fear made you so unsure of me
What you needed was to be rid of me.
( anathema )
piątek, 25 maja 2012
wtorek, 22 maja 2012
354. rozpływam się
Jakiś smutek. Taki cichy, co to go nikt nie spostrzeże. Niedosięgniony percepcjom innych. Oczy mam lekko zasnute szkłem. Dziwny ucisk w sercu. Mam wielką ochotę się poddać. Nigdy nie miałam takiej ogromnej ochoty na przegraną. Odetchnąć już. Potrzebuję już...
Jestem zmęczona...
niedziela, 20 maja 2012
sobota, 19 maja 2012
352. feszyn sreszyn sajz plus
Eksperymenta w studio... bo trzeba sobie przypomnieć i porobić jakąś komerch. Podziękowania dla J., który nauczył mnie w 5 minut więcej niż cokolwiek nauczyłam się przez rok fotografii na studiach, no i pomógł :) A to, że nie nadaję się do tego typu fotografii, to wiem... nie czuje jej moje ciało... poza tym jestem pulpetem. No ale... :D
czwartek, 17 maja 2012
351.
Wyjadłam już wszystkie nerkowce z mieszanki studenckiej i resztę orzechów i rodzynek oddałam J. Od gryzienia tych bakalii zawsze bolą okolice skroni, co kończy się całodniowym bólem głowy, bo nie można się od tego chrupania oderwać. Rano spytałam o jakieś ciasto i usłyszałam " czekoladowe", zatem ubrałam się szybko, skacząc przy wkładaniu jeansów i znów nie wkładając stanika, opatulona w zimowo-jesienny płaszcz, popędziłam do pobliskiego sklepu pod szatańską nazwą " Lewiatan". Rower grzązł mi w błocie miasta S. podzielonego na dwie części - po jednej stronie torów przedwojenne klimaty, po drugiej (naszej) nastroje pokomusze czyli od sasa do lasa, a droga do sklepu rozpoczyna się niestety nieutwardzoną drogą pełną kałuż. Dotarłam. Zastanawiałam się trochę nad odpowiednią gorzką czekoladą i szukałam najlepszych herbatników. Znalazłam wszystko, zapłaciłam ( oczywiście okazało się, że zagubiłam gdzieś w otchłaniach swoich toreb i kieszeni kartę i muszę wydać oszczędności :D ) i ruszyłam w drogę powrotną. Roztapianie czekolady w kąpieli wodnej. Ucieranie masła. Rozdrabnianie orzechów za pomocą... wałka. I mieszanie. Surowa masa idealna. Brownie już jest. Mokrutkie i mocno czekoladowe. A mnie boli głowa. Elektryk działa przy drzwiach. A ze ściany patrzy na mnie mało udana namalowana dziewczyna.
środa, 16 maja 2012
350. Krzyże
Jak żyć, to Mazurach ( albo mieć przynajmniej blisko... ) .
Rozsypałam się jak mąka przy otwieraniu wieczka.
piątek, 11 maja 2012
349.
Woda jest czarna od słów zakopywanych potajemnie w ziemi. Od czarnych liter spadających z ust. Milczących. Wyblakłych. Ust. Ostre krawędzie głosek rozłupują cząsteczki na dwa atomy wodoru i tlen. Ciemna woda, w której nie płyną dawno już chmury ni gwiazdy, a księżyc zmętniał i utonął. Czarna woda od śmierci, która zajrzała nam w zęby. Cisza. Huk. Spoglądamy w otchłań.
niedziela, 6 maja 2012
sobota, 5 maja 2012
346.
W naszym ogrodzie wszystko kwitnie. Słoneczniki już sięgają do kostek. A kwiaty na rabatce zaczynają przeciskać się na powierzchnię. Niezapominajkowy kącik sprawia, że się uśmiecham. A wszystkie chmury rozwiewa swoim rudym ogonkiem mały kopciuszek przysiadający sobie czasem na ogrodzeniu.
( wszystko idzie dobrze )
czwartek, 3 maja 2012
345. byłam ruda
Nagle cisza w ustach. Pozwalamy krzyczeć ptakom w koronach dwustuletnich drzew. I falom. Fale uderzają o rozdarty przez lód brzeg. Słońce znika i wraca, co sekundę, chowa się między sosnami. Zasypiamy pod czystym niebem, podziurawionym szpileczkami gwiazd, a księżyc coraz większy, pełniejsze, że można liczyć kratery na naszych wspólnych dwudziestu palcach. Zaparowane szyby samochodu, który na tę noc jest domem. Wschód buja się na rzęsach, budzi bardziej, gdy stopy kostnieją z zimna. Ultrafiolet zmienia nas w jaśniejszych myślami, a ciemniejszych ciałem ludzi. Nagle zaczynamy tęsknić za deszczem.
( na rowerach przez Puszczę Piską. ognisko do nocy. dwie rolki pamiątkowych pstryczków. moje miejsce. )
wtorek, 1 maja 2012
344. katar sienny
Mój aparat zaczyna świrować. A ja wczoraj kupiłam rower. A teraz uciekam na trochę, bo... trzeba pisać pracę, a nie bloga ;)
Miłych burz Wam życzę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)