czwartek, 17 maja 2012

351.


Wyjadłam już wszystkie nerkowce z mieszanki studenckiej i resztę orzechów i rodzynek oddałam J. Od gryzienia tych bakalii zawsze bolą okolice skroni, co kończy się całodniowym bólem głowy, bo nie można się od tego chrupania oderwać. Rano spytałam o jakieś ciasto i usłyszałam " czekoladowe", zatem ubrałam się szybko, skacząc przy wkładaniu jeansów i znów nie wkładając stanika, opatulona w zimowo-jesienny płaszcz, popędziłam do pobliskiego sklepu pod szatańską nazwą " Lewiatan". Rower grzązł mi w błocie miasta S. podzielonego na dwie części - po jednej stronie torów przedwojenne klimaty, po drugiej (naszej) nastroje pokomusze czyli od sasa do lasa, a droga do sklepu rozpoczyna się niestety nieutwardzoną drogą pełną kałuż. Dotarłam. Zastanawiałam się trochę nad odpowiednią gorzką czekoladą i szukałam najlepszych herbatników. Znalazłam wszystko, zapłaciłam ( oczywiście okazało się, że zagubiłam gdzieś w otchłaniach swoich toreb i kieszeni kartę i muszę wydać oszczędności :D ) i ruszyłam w drogę powrotną. Roztapianie czekolady w kąpieli wodnej. Ucieranie masła. Rozdrabnianie orzechów za pomocą... wałka. I mieszanie. Surowa masa idealna. Brownie już jest. Mokrutkie i mocno czekoladowe. A mnie boli głowa. Elektryk działa przy drzwiach. A ze ściany patrzy na mnie mało udana namalowana dziewczyna.



3 komentarze: