Zastanawia mnie fakt, iż dużo osób urwało ze mną kontakt gdy tylko zaczęłam przejawiać oznaki niebywałego szczęścia, gdy w moim życiu zaistniał Ktoś wspaniały w chwili zupełnie niespodziewanej, wrócił na moją ścieżkę po roku milczenia i przerwał akt wyciekania ze mnie życia. No ale tak to jest. Wiele z tych osób poznałam na internetowych szlakach. Chętnie wówczas dzieliły ze mną swoje smutki i rozterki życiowe na łamach wirtualnych skrzynek pocztowych. Nie było dnia bez słowa. Ale smutek we mnie urwał się i odleciał w stratosferę jak balonik z helem. I wtedy nastała cisza. Ktoś, kto mówił, że nie wie czym jest miłość, miał pretensje, że już go nie kocham. A ludzie, którzy życzyli mi szczęścia i uśmiechu i miłości, wtedy, gdy one przyszły, odwrócili się ode mnie. I zupełnie tego nie rozumiem. Bo nie zrobiłam nikomu krzywdy, nie powiedziałam nic złego. Ale może po prostu jest tak... bo tak zazwyczaj jest, że nie lubi się byłych swoich "przyjaciół" czy też swoich skrywanych nowych przyszłych. Albo ludzie nie wiedzą co zrobić, gdy ma się wspólnego znajomego, więc wtedy wybierają tę osobę, którą można poklepać po pleckach i posłuchać jej żalu i napawać się jego "zapachem". Może jest tak. Bo ktoś mi mówi z pogardą "twój blog nie jest już tym, czym był kiedyś"... No, a ja zauważyłam tylko jedną zmianę - brak smutku i łez, które musiałam jakoś pozaskórnie materializować, skoro wszystko wokół nie zasługiwało na miano Prawdziwego Zdarzenia.
Może osoby te po prostu nie były zbyt wiele warte, skoro odwracają się ode mnie, gdy tylko przychodzi szczęście. A może to tylko zbieg okoliczności. Ale jednak trochę szkoda tracić z jakichś banalnych przyczyn ludzi, którzy byli naprawdę bliscy, choć nawet jeśli poznani w internecie, choć nawet jeśli słyszani kilka razy przez telefon.
Może nie powinnam o tym myśleć. No i staram się nie. Ale czasem ktoś mi się śni i wtedy mam dziwne myśli i pewien żal, że ludzie odchodzą ode mnie coraz dalej.