czwartek, 11 grudnia 2014

come back

( tuż przed wylotem nabazgrałam "taką sobie impresyjkę", jak kto KTOŚ określił :) 


Wróciłam. A może jednak nie. Wydaje mi się, że moje serce nie wróciło nadal z pierwszej podróży do Norwegii. I nadal go ze sobą nie przywiozłam i ciągle mi tęskno. Nigdy nie chcę wracać. Wejście do samolotu staje się bardziej bolesne i przynosi bezsilność. Powroty do codzienności, do miejsca, które nie jest zbyt miłe, do problemów. Ale przez parę dni jakoś tak milej wewnątrz, cieplej. 
Gdy wracam mam wrażenie, jakby to nigdy się nie zdarzyło. Jak gdyby był to tylko sen zostawiający na skórze ślad prześcieradła. Bo przecież tak szybko minęło. Bo znów jestem w tym samym miejscu. Tylko rozmowy przynoszą pewność, że jednak było się tysiąc pięćset kilometrów stąd. Parę zdjęć z komórki. Parę niewiadomych filmów czekających na wywołanie. I drewniany wróbelek przywieziony na pamiątkę. 
Nasz domek był z tych wymarzonych. Dziewiętnastowieczny, niewielki, drewniany biały domek. Z tapetą w łączkę, ubraną choinką, łóżkami nakrytymi koronkowymi narzutami, pastelowymi, drewnianymi krzesłami i domkiem dla lalek. Nawet mieliśmy słońce. Norwegia już cała świąteczna, rozświetlona lampkami, świecznikami i choinkami. Trochę śniegu, trochę deszczu. Urocze miasteczka i gwarne Oslo. W stolicy trafiłam do swojego raju. "Norway design", a tam wspaniałe zabawki dla dzieci, ozdoby do domu, ubrania i ... sklep papierniczy stworzony dla rysowników, ilustratorów czy projektantów. Wszelkiego rodzaju papiery, o jakich nie miałam pojęcia, mazaki, ołówki, akcesoria... Wszystko dzięki czemu stworzysz to, co sobie wymarzysz i nie musisz sięgać po kompromisy. Także wspaniałe notesy, kalendarze i kartki z ilustracjami cudownych rysowników. Raj dla każdego, kto kocha akwarele, gwasz i ilustracje. No i był jeszcze jarmark świąteczny z tradycyjnym norweskim napitkiem, goframi, prażonymi migdałami, swetrami i rękawiczkami w renifery i gwiazdki we wszystkich kolorach, wielkimi czapami i kiełbasą z renifera. No i jeszcze Park Vigelanda. I mnóstwo uliczek. No i był jeszcze wyjazd do Drobak, gdzie widziałam największą ilość Mikołajów na raz, a po drodze piękne krajobrazy, które sprawiają, że czuję się jak w domu. I najśmieszniejsze przeżycie pokazujące, że ci Norwegowie to jednak są pocieszni - Spiralen , tunel w kształcie spirali prowadzący na taras widokowy w Drammen, a w połowie drogi troll stojący w świetle kopalnianej lampy. 
Najważniejsze jest jednak bycie. Bycie TAM. Które od razu przynosi ciszę i spokój. I nic więcej nie potrzeba. Najchętniej tylko usiadłabym nad brzegiem morza lub fiordu, później przeszłabym drogami między skałami, wodospadami, mchem i lasami do innej wody... i tak najlepiej przeżyłabym ten czas dany mi na pobyt w tej krainie.
Nawet przeziębienie i gorączka, które dopadły mnie w locie do Norwegii, nie mogły zepsuć tej podróży. Nawet ta przewlekła tęsknota, która teraz będzie mnie ogarniać. Bo to tęsknota za DOMEM. 

A tu parę pstryczków z cyfry :)










 

A tu parę pstryczków z komórki... 













2 komentarze:

  1. Pierwsze i przedostatnie z cyfrowych. Najpiękniejsze.

    OdpowiedzUsuń