poniedziałek, 24 listopada 2014

from drawing through photography to drawing


Self-portrait with heart, 2013, oil on canvas

( Jeśli zaraz o czymś nie napiszę, to pęknę jak bańka mydlana, bez zbędnego dotykania. )
To było wiele lat temu. Sięgam pamięcią podstawówki, później gimnazjum i liceum. Wszystkie obowiązki wypełniałam rzetelnie i szybko, by wyciągnąć kartki, kredki i rysować. Na początku, wiadomo, to były jakieś dziwne próby zmagania się z wyobraźnią. Ale czego wymagać od dzieciaka w podstawówce? Jednak wyobraźnię miałam przednią ( choć mroczną dość ), a i z biegiem czasu i moje umiejętności zaczęły się rozwijać. Od przedszkola zmagałam się z mangą i namiętnie rysowałam Czarodziejkę z Księżyca :) W gimnazjum zaczęłam sięgać trochę głębiej, próbować swoich sił w bardziej rzeczywistych formach, w liceum potrafiłam już narysować portret z fotograficzną dokładnością. Oczywiście nie robiłam tego często, bo raczej zajmowały mnie różne tematy dotyczące stanów emocjonalnych i człowieczeństwa. Raz lepiej, raz gorzej. Ale nawet gdy nauki przybywało, a i czasu było mniej, bo jakieś miłości, bo jakieś zajęcia pozalekcyjne itd, siadałam nawet nocą, by sklecić choć parę obrazków. Zeszyty były całe zarysowane od tyłu, bo jakoś lepiej mi się słuchało, gdy bazgrałam w tym samych czasie. No i nagle kupili mi aparat. Każdą wolną chwilę spędzałam na długich spacerach, uczyłam się obsługi lustrzanki metodą prób i błędów, cykałam jakieś biedronki, a w domu autoportrety emocjonalne, które miały przenieść moją wyobraźnię na wyższy poziom. Niestety. 
W międzyczasie poszłam na studia. No tak. Artystyczne. Instytut Sztuk Pięknych na Wydziale Sztuki UWM. Tak. Oczywiście już nie z myślą o malowaniu, a z myślą o fotografowaniu. Bo wszystko poszło w odstawkę. Choć wewnątrz bardzo mi czegoś brakowało i czasem coś tam skrobałam po kartkach. Jednak nie dość, że ta fotografia, to jeszcze te studia i trafienie na nieodpowiednich ludzi w nieodpowiednim czasie. Bo człek taki jeszcze giętki, choć z drugiej strony się buntuje. A ja nie chciałam malować jak wszyscy, bo mnie to nie kręciło. Na rysunku słyszałam, że ciekawa kreska, ale pani się nie podoba, więc trzeba to zmienić. A o prywatnych pracach - zapomnij. Plamy, szare domki i szmata na szmacie. Ja rozumiem, że to ma czegoś nauczyć. Ale czyż na STUDIACH nie powinno się zapytać studenta o preferencje, zainteresowania, o to, w którym kierunku chce iść? Nie... Trzeba było iść w kierunku upodobać wykładowców i robić prace domowe W STYLU. Tak to obraziłam się całkiem na malarstwo i rysunek. Powiedziałam, że nigdy więcej. No i, że nigdy więcej studiów. Po obronie licencjatu ( bądź co bądź z wyróżnieniem ) nie mogłam patrzeć na ołówki. No, ale nadal mi czegoś brakowało. Zdjęcia też robiłam już coraz rzadziej. Najchętniej robiłam po prostu zwykłostki z podróży czy spacerów. Czasem coś mi do głowy przychodziło, jakaś myśl, jakaś wizja. Robiłam zdjęcia, ale one zawsze były takie... niedokończone. 
Minęły ponad dwa lata odkąd skończyłam studia. Po roku zaczęłam odczuwać syndrom odrzucenia ;) Zaczęłam namiętnie kupować farby, płótna i kartki. Jednak strasznie ciężko było mi się odnaleźć. W głowie co innego, a ręka swoje. Po roku jest coraz lepiej. Fotografia służy mi już wyłącznie do tego, by stworzyć szkic. Fotografia to za mało. Prawie codziennie siadam do kartki, nawet tylko po to, by coś naszkicować. Jeszcze nie jest dobrze, jeszcze z wielu spraw muszę się wyleczyć. Na przykład z :" nie przywiązujcie wagi do szczegółów, szczegóły nie są ważne, ogólnie, ogólnie, szybko, szybko!". Tak. To przeszkadza mi bardzo. Bo chcę coś z głowy przenieść na kartkę, ale odruchowo robię to szybko. A u mnie szybko = byle jak. Bo ilustracja w moim wydaniu zawsze była pełna symboli. A ja zawsze starałam się włożyć całą siebie w rysunek. Bo dla mnie bardzo ważne są szczegóły. Bo ja chcę siedzieć na czymś, jeśli nie muszę się spieszyć, cały dzień i dopracowywać każdy szczegół, by było to idealne.
Bo w ogóle tak ostatnio siadłam i zastanowiłam się nad swoim życiem. I pytam samą siebie:"Szumowska, kim Ty chcesz w ogóle być w życiu?". I mówię do siebie:"No jak to? Ilustratorką. ". Musiałam przejść długą drogę, zatoczyć koło , aby wrócić do siebie. Łapałam tysiąc srok za ogon, wymyślałam biznesy, prace, zajęcia. Siadałam do malowania, ale za parę dni miałam wyrzuty sumienia, że poświęcam na to czas. Ale koniec z tym. Teraz jest już tylko jedna sroka - ilustracja i ja. Koniec krzywdzenia samej siebie. Podejmowania głupich decyzji. Teraz jestem ja i ilustracja. I słuchanie własnego serca.
( I nie zrzucam na nikogo winy za moje niepowodzenia, to ja się dałam podejść :) )


 

3 komentarze:

  1. zaczęłam się zastanawiać czy już zawracam do siebie czy jeszcze wciąż się oddalam. i chociaż nie dostanę dzisiaj żadnej odpowiedzi ze środka, że jakoś głucho i echo, to dzięki.

    OdpowiedzUsuń