niedziela, 22 września 2013

wycięta z gazet




 ( wrzesień 2013 )

Tak zaczyna się nowy rozdział. Kolaże fascynowały mnie od zawsze. Chodziły mi po głowie, ale nigdy nie potrafiłam się za nie zabrać. Ale nadszedł czas na spróbowanie, degustację nowego smaku. Z różnych przyczyn nazbierało mi się dość sporo odbitek, które przewalają się z miejsca na miejsce w okolicach biurka. Jakiś tydzień temu zaczęłam je zbierać i przycinać. Dziś dokończyłam coś, za co nigdy nie umiałam się nawet zabrać. Także oto inicjacja. Pewnie dla znających się na tym mało udana, ale od czegoś trzeba zacząć.
Cykl będzie pojawiał się tutaj : cut from newspaper

Pozdrawiam,
Szumowska

środa, 18 września 2013

samoświadomość

Z tym trzeba się urodzić. To jest jak znamię między łopatkami, które ma się od zawsze i nie można się go pozbyć. To jest jak znamię na duszy, którego nie da się usunąć chirurgicznie. Tak jest z tak zwaną, najprościej jak można, artystyczną duszą. Rodzisz się z pewnym talentem i wiesz, że od zawsze jest to w Tobie. Robisz coś ponad przeciętność, używasz tego od małego do wyrażania swoich emocji, w dziwny sposób ci to pomaga. W dziwny sposób wiesz, że to jedyna ścieżka, jaką będziesz mógł obrać w swoim życiu, choć z dnia na dzień zdajesz sobie sprawę, że to nie ma większej przyszłości, że przez to zazwyczaj będziesz osamotniony. Nie da się przed tym uciec. Można próbować łapać się za inne zajęcia, może nam to nawet nieźle wychodzić, ale w środku rośnie pustka, pewna tęsknota, pewna dziura, której nie da się załatać, która doprowadza do szału. Wiesz, że musisz to zrobić.

To małe przekleństwo. To także błogosławieństwo, naznaczenie i wyróżnienie. Urodziłam się z takim znamieniem. Od małego nie rozstawałam się z kartką papieru, ołówkami. Moja wyobraźnia zmieniała wszystko w kształty. Na dodatek nie rozstawałam się z muzyką. Toczyło się, toczyło, aż przyszedł czas na wybranie dalszej drogi. Studia. Nie wiedziałam jak do tego podejść, bo oczywiście przez tyle lat żyłam w jakiejś swojej bajce (niewesołej). Oczywiście spośród w miarę normalnych kierunków, na które się dostałam, wybrałam ten, który był wybrany jakoś tak niepewnie... Ale stało się, nie umiałam wybrać inaczej. Wydział Sztuki.

Wydarzyło się wiele. Po trzech latach stwierdziłam, że nie warto ciągnąć tego dalej. Obroniłam licencjat i dyplom, z wyróżnieniem. Nie chciałam ciągnąć tego dalej. Bo studia artystyczne chyba nie są aż tak potrzebne. Czułam się ograniczana, przez to nie rozumiana. Gdy widziałam jak wykładowcy bez skrupułów wyróżniają osoby, które wchodzą im w cztery litery, a wyrzucają lub nie szanują osób, które mają coś do powiedzenia i posiadają ogromny talent, robiło mi się słabo. Taka polska mentalność - strach i lęk. To nie dla mnie. Jedno co, nauczyłam się trochę w sprawie warsztatu, choć ja jednak lubię sama do wszystkiego dojść. Chciałam wybrać jakieś ASP, ale ostatecznie powiedziałam nie. Nie w Polsce. Nie chcę studiować w Polsce. To nic nie da. Mgr przed nazwiskiem ma już prawie każdy i co z tego?

Jednak przychodzi brak motywacji. Mimo świadomości, że mam o czym opowiadać, że mam coś do powiedzenia, nie będzie mnie. Ten świat nie ma już w sobie miejsca na pomieszczenie kolejnych osób, które chcą coś powiedzieć. W Polsce nie ma rynku sztuki. Nie ma nawet jak do niego dotrzeć. Wiem, że jestem nikim, bo nie bywam, bo nie wciągam kresek z pewnymi osobami, albo dlatego, że nie mam 15 tys. fanów na fb. Nawet nie potrafię tego zrobić, bo nie potrafię funkcjonować w ten sposób. Zupełnie odzwyczaiłam się od pisania bloga, od udzielania się na jakichś twarzoksiążkach itd. Nie widzę w tym większego sensu. A tworzenie farmy fanów jest dla mnie niczym i pisanie "dziękuję" pod każdym komentarzem i nawoływanie "kochani, jeszcze tylko 10 tysięcy, a będzie was 10 tysięcy", nie wchodzi w rachubę. To jakaś żenada. Ktoś chce, to kliknie. Najśmieszniejsze jest to, że nie umiem ludzi okłamywać, tak jak 95% tych internetowych gwiazdek, które sprawiają, jakby faktycznie coś osiągnęły, a raczej nie osiągnęły nic, prócz tysięcy lajków. Większość z nich łapie się fotografii mody, która niczym się nie różni od siebie, jest zwykłą fotografią produktu i naprawdę to nie jest jakaś większa sztuka, jak wiesz jak coś oświetlić i jak pokazać dobrze modelkę i ciucha. No i to są gwiazdy uhlalala... Robią dziesiątki "edytoriali", tworząc wrażenie, że robią to na zlecenie, ale oczywiście robią to dla siebie...Ale dobrze, portfolio fajnie budować, ale nie róbcie, proszę, z tego wielkiego wydarzenia, jakby sama Pani Naczelna Paryskiego Vogue'a błagała was o zdjęcia. No i są jeszcze gwiazdy a'la artystyczne, które też robią to samo, czyli jakieś jelonki, pocięte rączki, obróbka a'la mgła etc. Spoczko..no nawet przyjemnie się patrzy, ale szkoda, że to takie nierozróżnialne... O... i są gwiazdy zwane Mistrzami... kiczowate erotyczne zdjęcia nazywane są artystycznymi aktami, obrazki z ładnymi pannami z rozchylonymi wargami są nazywane mianem portretu... No... Także... Ja nie chcę żyć w takim światku. Robić z siebie kogoś, kim nie jestem. Osiągnęłam tyle co osiągnęłam, wszystko pomału, nigdzie się nie pcham, nie wybijam ludziom zębów łokciami. Szkoda tylko, że życie jest ciężkie i brak siły na motywację, brak weny, brak miejsca, brak pieniędzy.

No i koniec końców. Chyba już nie chcę żyć w naszym kraju, który punktowo jest piękny, tam gdzie nie tkną go postgierkowski polaczkowaty styl architektoniczny i nie wyrosła gdzieś po drodze banerowa łąka. Ale reszta jest do dupy. Czas zacząć szukać pracy w ...

Jeny. Nieskładnie strasznie. Ano. Ale ogólnie to trzeba walczyć o rzeczywistość, o szczerość, o prawdę.

( jak ktoś chce zdjęć to na szumowska.net ) 


poniedziałek, 9 września 2013

chłodniej


coraz chłodniej. wieje wiatr. żyły chowają się głębiej, 
by krew nie ochłodziła się, nie skrzepła. 




( do zdjęć zapraszam na szumowska.net , a na aktualności tu facebook )


środa, 4 września 2013

dni ciszy


Kilometry przemierzane w absolutnej ciszy wygrywanej przez Sigur Ros ( który sprawił, że cała inna muzyka mogłaby nie istnieć ) w kierunku starym, znanym na pamięć, pachnącym wsią. Czasem trzeba uciec od zgiełku spraw, złych emocji, niesprzyjających miejsc, gdzieś, gdzie czujemy się bezpiecznie. Czyż nie jest tak w domu, w którym się wychowaliśmy? Pomimo jego wad, od których kiedyś chcieliśmy uciekać, dziś są nieważne, podchodzimy do nich z dystansem, bo liczy się coś innego.

Ptaki hałasujące w przydrożnej dzikiej gruszy. Zielona huśtawka, a w dłoniach kopczyk słodkich malin. Czarne już pola i nieprzystrzyżone zielone łąki uginające się coraz bardziej w stronę jesieni. Tu jest chłodniej niż tam, gdzie mieszkam teraz, ale jakoś tak cieplej i pewniej. Książkę przeczytałam do końca. Ciągle gdzieś bazgrolę, odkrywam nową kreskę. Marchewki prosto z ziemi smakują jak cukierki. Jarzębina buja się na tym samym drzewie, na którym kiedyś wisiało się bez przerwy i pod którym było mrowisko. Wszystko tak urosło, wszystkie drzewa... ale nic się nie zmieniło.

Trzeba jednak wracać. Ale to też dobrze.