piątek, 19 sierpnia 2011

Gda.



Powróćmy myślami do Gdańska. Do Sopotu. A co najważniejsze, utulmy kochaną Nathalie, która tak pięknie mnie ugościła swoim zwyczajem.
Zbolałe nogi całe w bąblach nie są ważne. Ważne jest spotkanie tej istotki, która tak promienieje nade mną. Najpierw było gotowanie ogórkowej. Później zdjęcia, które nie zaistniały, gdyż zapomniałam wyjąć szyberka, a kiev ma to do siebie, że nie blokuje wtedy migawki. Nic. Są zwykłostki z tej przeprawy przez Morze, bar mleczny, w którym jadłam najlepsze pierogi ruskie w życiu. Później Sopot. W Sopocie oczywiście "Józef K." - najwspanialsze miejsce pod słońcem i nikt temu nie zaprzeczy. Po herbacie z wiśniami i rumem ruszyłyśmy do pijalni czekolady Wedla. Niebo w gębie! Takie nocne pełne spadających gwiazd. Mleczna piernikowa i biała z kokosem. Cieplutkie. W sam raz dopasowane do zielonych koców zarzuconych na ramiona. Spacer za rękę po głośnym, nocnym Monciaku. Powroty. Drugi dzień przyniósł wyprawę na Jarmark Dominikański. Donaty. I pocztówka ( bo na tyle tylko było mnie stać ). Istny raj na ziemi dla szperaczy i zbieraczy unikalnych przedmiotów, biżuterii, akcesoriów do domu itp. I te zapachy, które sprawiły, że szczerze zaczęłam wątpić w swój wegetarianizm. Powroty. Boso. Spotkanie Edyty. Chwilowe spotkanie Oli Gach i pewnej Sylwii. Wszystko jak mignięcie meteoru. Czyste lenistwo i picie piwa. Poranne wstawanie. Pożegnania. I wyruszenie tam... Do Warszawy. Tam, gdzie pragnie się wracać. Gdzie można wracać.


Dziękuję Natalii, Tomaszowi, który to wszystko znosił i Edycie za jej niebanalną osobowość ;)






3 komentarze: