Wielce mi do tego tęskno... do tych malutkich rzek, co mi nadal płyną w żyłach, do rozlewisk, które wiosną krzyczą mi zastępami ptaków wracających z cieplejszych krajów w przestrzeni między obojczykach. Do uciekania z hukiem jak kormoran wypłoszony z trzciny. Do kochania w kształcie mazurskich pagórów.
Dlaczego musiałam urodzić się pod tą gwiazdą, która świeci najjaśniej, gdy jest niezależna?
Zatem rzeczywistość mnie gubi, w której zawsze trzeba być od czegoś zależnym. A najbardziej boli mnie niespełnienie w tym pozornym spełnianiu się... o czym mówię? O malowaniu na zamówienie, pod dyktando, o szukaniu jakiegoś kompromisu. Więc płonąc, wypalam się.... jak drugi papieros, szybko i po cichu. Mając świadomość tego, że sama jestem dla siebie najlepszym kompasem, ginę w chęci dogadzania innym, w chęci sprostania wymaganiom innych.
To mnie zabija bardziej niż te papierosy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz