piątek, 16 maja 2014

N. i ja.



Tego nie da się opisać. Ten post utworzyłam ponad tydzień temu. Jednak nie byłam w stanie nic napisać. Wstawiłam tylko dwa powyższe zdjęcia, autoportrety na norweskim promie, gdzieś w drodze ze Stavanger na północ. I choć w sobie mam szalenie ogromną połać historii, wspomnień i tęsknoty - nie potrafię ubrać tego w słowa. Jednak tak bardzo chciałabym spróbować. To trudniejsze od pisania o miłości. Ta chęć napisania o miejscu, w którym nieustannie jestem moim sercem, a na dobrą sprawę to moje serce jest usiane Norwegią - mgłą, deszczem, stromymi szczytami, słonymi fiordami, spłoszonymi sarnami, ostrokrzewem, szumem Morza Północnego, chłodem wiatru, pomarańczowymi makami, słońcem, które czasem nie zachodzi wcale.

Od bardzo dawna marzyłam o tym, by zobaczyć Skandynawię. Norwegia czy Islandia to krainy z moich marzeń. Nie sądziłam, że kiedykolwiek którąś z nich uda mi się zobaczyć na własne oczy. Jednakże pewnego wrześniowego dnia 2011 roku zostałam wsadzona do samolotu, którego tak panicznie się bałam ( i do tej pory się boję ) i widząc z góry jakby nieruchome morze uderzające o wybrzeże Polski, zdałam sobie sprawę, że nie ma już odwrotu. Długo były tylko chmury, nad którymi byłam po raz pierwszy i stan ten wydawał mi się niewiarygodny. Do żadnej komórki mojego ciała nie docierało, że pierwszy raz w życiu lecę w przestworzach, że wylatuję poza granice Polski i, że pierwszym miejscem jakie zobaczę będzie Norwegia. To niedowierzanie towarzyszyło mi przez całą podróż i przez wszystkie następne. Zawsze jest to dla mnie jak sen tak realny, że budząc się czuję na ciele chłodne krople północnego deszczu, a ubrania mają zapach morskiej bryzy, jednak mam wrażenie, że nigdy się to nie wydarzyło. Wracając tu jest we mnie pustka, którą nie wiem jak zapełnić. I nie mija po kilku dniach czy tygodniach. To stan permanentnej tęsknoty, której nie da się zatrzeć wspomnieniami, wypełnić negatywami pełnymi zwykłostek. 

Tysiące kilometrów przebyte podczas trzech podróży. Setki kadrów przepełnionych wodą, wiatrem, mgłą przecinaną przez szczyty gór, drewnianymi domami, które harmonijnie łączą się z otaczającą je naturą. Każdy zachwyt nieudolnie oddany przez duet moich oczu i aparatu. To, co towarzyszy tym podróżom to w dużej mierze milczenie. Tysiące kilometrów milczenia.

( jak widzicie, strasznie ciężko wydobyć ze mnie jakiekolwiek ładne słowo, bo na te przeżycia słów nie ma, więc strasznie jąkam się i nie powinnam wcale tego pisać. )

Wejście na Preikestolen było przeżyciem mistycznym. Picie wody ze strumieni. Kilkugodzinna wspinaczka. Ludzie w każdym wieku i wielu narodowości. Wszystko po to, by wejść na ten katafalk utworzony przez naturę. Chciałabym kiedyś wejść tam raz jeszcze... w samotności. Wyjść na spacer ze sobą, ze swoimi myślami, a na szczycie pochować wszystko to, co chciałabym, by odeszło z mojego życia, ułożyć nad przepaścią wszystkie smutki skropione łzami, by porwał je wiatr, by wypaliło je słońce.

Noce spędzane nad fiordami, które cicho kołysały do snu swoim szeptem i witały nas wschodem słońca przeciskającym się przez szczeliny wzgórz. Wąskie drogi. Wszechobecne wodospady. Chmury przewalające się ponad górami jak ogromne fale. Tęcza. Owce na pastwiskach jak obłoki. Skrzynki na listy na skrajach dróg. Kwiaty kołyszące się ogrodach. Wysepki z jednym domkiem, do którego właściciele dopływają swoją łódką. Pachnące morzem promy. Ludzie pełni serdeczności w oczach. 

Czas tam płynie inaczej. W żyłach krew jakby zwalnia, harmonizuje się z kroplami deszczu. Mgła wchodzi pod powieki. Wszystko jest miękkie jak mech. 

Mapa zapełniona naszymi przemierzonymi drogami. Serce przepełnione Norwegią jak domem, jak miłością. I chyba to tak jest, że Ona jest jak Dom. Łagodna. Pachnąca. Bezpieczna.


( i coś napisałam, zupełnie nie tak, jak miało to wyglądać, jak sobie ułożyłam to pewnej nocy, i wyszło jak nieudolne wypracowanie trzecioklasisty, ale naprawdę czuję się bezsilna... może kiedyś uda mi się. A może lepiej nie? )


--- 

maluję. wszędzie pachnie terpentyną. jakieś ramki by się przydały. odpoczywam od szydełkowania po dwóch ostatnich wydzierganych lalkach i robię coś dla siebie.

ale serce rwie się. tak. wiecie już pewnie gdzie.
nieustannie.

 

6 komentarzy:

  1. Wspaniale jest znaleźć swoje miejsce na ziemi. Nie w domu, gdzieś daleko, gdzieś, gdzie bije nasze serce.
    Ja nie znalazłam, nie mam chwilowo głowy do szukania. Czy to nie z Norwegii są moje najukochańsze cinammon rolls? Takie zawinięte drożdżówkowe ślimaczki? Uwielbiam je, absolutnie! Czy w Norwegii sprzedają je jak nasze eklery?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One chyba stamtąd raczej nie pochodzą. To chyba angielskie tradycyjne bułeczki. Ale szczerze powiem, że Norwegii pod względem kulinarnym nie zwiedzałam, my zawsze w drodze, ze swoim prowiantem w bagażniku wynajętego samochodu. Tam akurat kulinaria najmniej mnie obchodzą, bo tracę apetyt i żywię się energią szczęścia :D A sklepy jakie się mija to w większości sklepy z przedmiotami do domu.

      Poza tym, jest tam straaaaaszecznie drogo, więc wolę nigdzie nie wchodzić, bo to mogłoby czymś grozić:D
      Ale z tradycyjnych specjałów różnych krajów polecam sycylijskie Cannoli. Są przecudne! Czekoladowe ciastko ( coś na wzór naszego faworka, tyle, że w kształcie omletu) z nadzieniem z ricotty! Cudowne! :) Można je zrobić w domu:)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Ach... No i w Norwegii je się np. renifery...:D to ich dziczyzna...Bardzo chciałabym spróbować. No i ryby u nich to pewnie bajka... Tym bardziej, że każdy może w akwenach ze słoną wodą łowić bez pozwolenia :)
      A co do słodkości, to u nich chyba tradycją są gofry... tak mi się wydaje :)

      Usuń
  2. Ewo,
    podziwiam Wasze północne wyprawy... marzą mi się fiordy, norweskie powietrze i to uczucie wolności, które z pewnością temu towarzyszy. Kiedyś miałam okazję podziwiać Norwegię z lotu ptaka, widok nie do opisania!

    Czy mogę bardziej od technicznej strony zapytać... Ile kosztuje na miejscu wypożyczenie samochodu? Jaki jest koszt wyprawy "na własną rękę" na około tydzień?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę napisać, że "polecam", bo to za małe słowo. No wszystkie są za małe. Co zrobić :)

      A co do technicznych spraw... My lataliśmy na jakieś 3-4 dni. Jakoś tak. Bilety zawsze po taniości wizzair'em ( mój J. ma szczęście do biletów za np. 4 zł :D ). Wypożyczenie samochodu...hm...To też zależy od jego wielkości i dni, na ile wypożyczamy ( trzeba sobie posprawdzać na avis czy next ). Na pewno nie warto wypożyczać samochodu w jednym miejscu, a oddawać w innym, bo to o wiele zwiększa cenę. O noclegach nic nie mogę powiedzieć, bo zawsze spaliśmy w samochodzie, albo u znajomej, ale pewnie są to dość wysokie ceny. Jedzenie też braliśmy ze sobą, dlatego trzeba doliczyć cenę dodatkowego, rejestrowanego bagażu, ponieważ tam głupi baton kosztuje na polskie ok. 20zł :D Na pewno trzeba być także przygotowanym finansowo na przeprawy promowe, które są raczej nieuniknione, jeśli chce się coś więcej zobaczyć ( bilety także zależne od długości trasy, samochodu i ilości osób ). Na pewno taki koszt oscyluje w granicach 1000zł, a może i więcej, ale ja się nie orientuję, bo to mój Luby dzierży kartę kredytową :D
      Jeśli ktoś miewa bóle głowy czy inne, warto zabrać ze sobą tabletki przeciwbólowe, bo tam chyba nie są dostępne tak jak u nas. Wszystko zależy od długości pobytu, ceny biletów lotniczych itd. W tanich liniach można kupić naprawdę za grosze, ale to trzeba dobrze trafić, bo ogólnie tanie nie są te bilety, choć w porównaniu z cenami biletów samolotów rejsowych to i tak jak splunięcie.

      Usuń