środa, 1 lutego 2012

oczopląs

( zdjęcie to w moim komputerze widnieje pod nazwą " dupa_effected" i bardzo mnie to rozbawiło... // fake polaroid )


Ewidentnie pod tym względem nie jestem kobieca. Sama myśl pt.: "Galeria handlowa" , przyprawia mnie o dreszcze. Zmierzając ku niej ulicą czuję dziwne świsty w głowie, a wchodząc do jej piekielnego wnętrza, dopada mnie przewlekły oczopląs, strach, poczucie zagubienia i chęć szybkiego wyjścia. Może jestem dziwna, ale jest jednak postęp, ponieważ jeszcze 3 lata temu nie poszłam sama do sklepu spożywczego, a o sklepach odzieżowych nie było mowy... Jednak zbliżają się warsztaty Jackowe, a poza tym moja szafa może nie świeci aż takimi pustkami, ale zaczyna świecić przetarciami, dziurami i zmechaconym swetrem, zatem postanowiłam zebrać się w sobie i wyruszyć do jaskini diabła. Pewnie kupiłabym coś innego zamiast tego, co kupiłam, ale nie narzekam... jednakże dostałam oczopląsu i już nie chciałam niczego mierzyć, kupowałam na oko... No bo też zapomniałam kartki, na której byłoby napisane " spodnie, spódnica, buty" etc. ( tak... taka jest mi także potrzebna przy kupowaniu ubrań ). Jedno miałam szczęście... Po pół godziny mego błądzenia po sklepach, wspomógł mnie Jacek ( równie zdezorientowany co ja )... Podobały mu się śliczne rzeczy, ale ja oczywiście z tego całego zamieszania, przy wracaniu do sklepu, zapomniałam o nich i kupiłam coś innego ( cholera... mam nadzieję, że sobie nie pomyślał i, że będzie to wszystko pasować do zdjęć no i że będę mu się podobać, tak jak się sobie podobam :D ). W każdym razie... wybierałam się z myślą o czerni... wyłącznie czerni. Ale chyba nie można zakładać czarnych butów, czarnych rajstop, czarnej spódnicy, czarnego swetra, czarnej bielizny, czarnego płaszcza, czarnych nauszników, czarnego szalika i czarnych rękawiczek, gdy idzie się na zakupy po coś czarnego, bo wtedy wszystko wygląda tak samo i automatycznie oczy zostają skierowane w kierunku kolorów. No bo kupiłam zielono-turkusowe obcasy i czerwone baleriny...i granatową marynarkę... czerwoną bluzkę w białe grochy i granatową w czerwone... i spódnicę w kratę w kolorach rudo-brązowych... i szarą koszulkę z czaszką... i granatowe jeansy... i majtki w kwiatki...... i nic czarnego... nosz ... ale chyba też tak mam ostatnimi czasy, że patrzę na ubrania fotograficznie... a że pozuję często mojemu ukochanemu Fotografowi, który tak cudnie te kolory przejawia na swoich zdjęciach, no to, ja też automatycznie łapię za kolory... Uch... Ciężki człowiek ze mnie. Teraz mam poczucie nadmiaru rzeczy zbliżone do maksimum. Bo jeszcze przyjdą do mnie dwie pary kolczyków z mojej ulubionej firmy, a wraz z wiosną będę musiała kupić jakiś płaszczyk i buty ( już wiem jakie ... to boli... :D ).  Strasznie to ględzenie babskie, ale musiałam to z siebie wyrzucić i wyleczyć oczy z oczopląsu, wpatrując się w jedno - czarno-białe miejsce.



Dziękuję J. za wsparcie i przepraszam :D

1 komentarz:

  1. Nawet Twoje najbardziej prozaiczne opowiastki dobrze się czyta ..:)

    OdpowiedzUsuń