niedziela, 13 marca 2011

krótka forma


On był tylko jej nauczycielem języka polskiego w liceum. Ona była tylko jego uczennicą w wieku, w którym kurator nie pilnuje jej cnoty. Relacja zwykła, ze szkoły z wyższymi wymaganiami, z klasy humanistycznej, z klasy e. On wykładał o eufoniach brzmieniowych, porównaniach homeryckich i czasem czytał wiersze, fragmenty lektur na głos. Ona słuchała szukała w wierszach eufonii brzmieniowych, układała porównania homeryckie na kolanie przed lekcją i czasem czytała wiersze i fragmenty lektur na głos. Relacja jak każda inna, niezauważalna, żadna, konieczna. On w pierwszej ławce. Ona w ostatniej ławce pod oknem ( bo miała tam piękny widok na dachy, wracające wiosną ptaki i czarne chmury ). On w białej koszuli. Ona w czarnej sukience. Dwa odległe bieguny. Początek i koniec zdania. Wstęp i zakończenie książki niezłączone klamrą. Synonim i antonim. Daleko im do siebie strasznie.
Ale...
Był taki jeden dzień, w którym nauczyciel w białej koszuli potrzebował do duetu kobiecego głosu. Spojrzał po sali pełnej zapatrzenia w jego biurko, pełnej błagania o zabranie głosu. Ona tylko oczami patrzącymi w wieczną dal, nie zwróciła uwagi na to, co dzieje się w klasie. Miała osiemnaście lat, a nadal wolała nieodpowiedzialnie, bez wpływu na to, co dzieje się za oknem i przed nim, wypatrywać pierwszych żurawi zahaczających o wieżę kościoła świętej Katarzyny. Usłyszała swoje imię. Oderwała wzrok od chmur i spojrzała na niego. Pierwszy raz spojrzała w oczy swojego nauczyciela, pierwszy raz słyszała swoje imię wypowiedziane z jego ust ( zawsze celował w nią nazwiskiem lub panią z końca ). On pierwszy raz spojrzał w jej oczy i choć miał lat osiemnaście-razy-dwa, pierwszy raz widział takie oczy patrzące na niego.
- Stachura. Pokocham ją siłą woli.
- Stachura? Przecież dziś pada deszcz.
- A jaki ma to związek? - spytał po chwili ciszy.
- Taki, że będzie bardzo smutno, Proszę Pana, będzie tak, że...
- Czytaj, E. Ja przeczytam z Tobą.
Deszcz spływał długo po oknach. Jarzeniówki brzęczały monotonnie. Ktoś chrząknął. Wstała. Podeszła do jego biurka. Usiadła naprzeciwko. Niespotykanym u niego drżącym głosem zaczął. Niespotykanym u niej drżącym głosem przeczytała swoją kwestię. Nic w świecie nie wskazywało na to, że właśnie stało im się do siebie bliżej niż blisko; że początek i koniec książki są złączone klamrą. Teraz siedzieli przy jednym stole. Teraz on był mężczyzną od Stachury. Teraz ona była kobietą od Stachury. Teraz byli w jednej książce. Teraz byli jednym opowiadaniem. Gdy on czytał, Ona wpatrywała się w jego usta, wpatrywała się w jego głos, który nagle pokochała. Gdy czytała ona, wpatrywał się w jej usta, wpatrywał się w jej głos, który nagle pokochał.
- Czy chciałbyś być tym mężczyzną? - przeczytała i spojrzała na niego oczami, które zawsze patrzyły tylko w dal, pełnymi tęsknoty i nadziei, zawsze w dal. On spojrzał na nią, a ona w jego oczy, w których zobaczyła tęsknotę i nadzieję i kolory wszystkich pór roku, kolory nieb o wszystkich porach dnia i już wiedziała, że są to oczy, w które chce patrzeć do końca życia, od których mogłaby nie odrywać wzroku, który zawsze kierowała za okno. Ona spojrzała na niego oczami, które zawsze patrzyły w dal, i dostrzegł w nich zieleń traw i nadziei, ciepło i tęsknotę, dostrzegł w nich to, czego brakowało mu przez całe, dwa-razy-dłuższe-niż-jej życie. W jego oczach była ta dal, w którą wpatrywała się całymi dniami, w końcu dotarła wzrokiem w miejsce, którego szukała za horyzontami. W jej oczach był ten spokój i dom, których szukał z bezdomnym sercem. I od teraz nie czytali już, bo przecież oboje znali tekst na pamięć.
- Chcę - i serce zadrżało mu pod białą koszulą. I serce zadrżało jej pod czarną sukienką. I wybuchło słońce. I wszyscy wyszli z klasy w dziwnej ciszy, jakby poczuli, że właśnie na świecie stało się coś wielkiego, jakby czcili cud minutą ciszy.
- Chcę - powtórzył - Chcę, tylko proszę Cię, nie bądź snem. Nie bądź snem. A jeśli nim jesteś, to proszę, nie każ mi się budzić. Proszę Cię.
I tym razem nie odwróciła oczu w stronę okna. Patrzyła na niego i kawałek po kawałeczku, zaczynała go kochać. Białą koszulę. Drżący głos. Oczy w kolorach świata. Kąciki ust. Kilkudniowy zarost. Szczupłe, kościste, dostojne dłonie. Pieprzyki, których naliczała coraz więcej. Miejsce po lewej stronie, z którego spadł mu kamień. Jego unoszące i opadające płuca. Jabłko Adama. Nadgarstki. Żyły wyraźnie widoczne. Pokochała go całego.
- Jesteś tym jedynym mężczyzną, któremu tak najzwyczajniej w świecie, jak podarek imieninowy czy urodzinowy, chciałabym podarować całe moje życie.













co dalej? nie wiem...








3 komentarze:

  1. o-mój-boże...

    OdpowiedzUsuń
  2. uwielbiam czytać twoje posty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite, piękne, niepowtarzalne. Twój styl pisania jest zupełnie inny od wszystkiego co znam, przez co jeszcze bardziej atrakcyjny. Świetne.

    OdpowiedzUsuń