piątek, 5 lutego 2016

fuerte fuerte

Chciałam zrobić wpis ze zdjęciami z podróży na Fuerteventurę. Ale wybrałam ich dwieście i nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, by zamęczać nimi kogokolwiek. W końcu to cały szpaler zwykłostek, streetowych zdjęć, trochę krajobrazu. Zupełny brak ładu i składu. I zupełnie za dużo. Mogłabym wybrać może o sto pięćdziesiąt zdjęć mniej, ale też nie widzę w tym sensu. Wtedy ten cały tydzień z aparatem nie miałby sensu. Zrobiłam film z tego wyjazdu wykorzystując tylko ułamek materiału, który przywiozłam ze sobą. Nic nadzwyczajnego, zwyczajny pamiątkowy krótki film.
Przywiozłam też jedno uczucie, którego nie da się pokazać, nie mam nawet potrzeby podzielenia się nim i nie ma wystarczających środków w ludzkim języku, by móc je opisać - miłość do tego miejsca, zupełne zauroczenie. Są takie miejsca, w których odcina się kawałek serca i zostawia na jakimś kamieniu. Później czuje się tęsknotę i potrzebę powrotów.

Fuerta była wyborem spontanicznym. Jak zwykle w naszym przypadku. Nie pojechaliśmy tam z myślą, że odpoczniemy, wygrzejemy się na słońcu i nie będziemy wychodzić za ogrodzenie hotelu. Dla nas takie wyjazdy nie mają sensu. Nikt nie ma prawa oceniać żadnego miejsca, jeśli nie zjechał go, nie przeszedł, nie spróbował poczuć, zrozumieć. Wynajętym samochodem zjeździliśmy w tydzień całą wyspę. Od południa po północ. Od wschodu na zachód. Przyglądaliśmy się ludziom, zaglądaliśmy w każdą szczelinę wąwozu, nasłuchiwaliśmy szumu fal i grzechotu kamieni na brzegu. Palmy wydawały dźwięki podobne do deszczu. Fale huczały jak wiosenna burza. Piasek przesypywał się znad Sahary, przez Ocean i wczepiał się w nasze włosy. Stąpaliśmy po wulkanie. Krajobrazy rodem ze zdjęć z łazika Curiosity. Byliśmy na Marsie. Tylko takim ciepłym i miłym. W takich miejscach chciałoby się zmienić w kota, przycupnąć gdzieś na nagrzanej czarnej skale, jak na kaflowym piecu, zwinąć się w kłębek i zostać ( chodzić swoimi ścieżkami, przeganiać wiewiórki, sępić turystów o jedzenie ).

Wierzę, że to był taki ciepły wstęp do Islandii, którą w końcu uda się nam odwiedzić. Ostatnio musieliśmy odwołać bilety. Bo ta Fuerta to taka Islandia, tyle, że ciepła i z palmami, słońcem bardziej gorącym  niż herbata , które na moim nosie i policzkach zostawiło ślad w postaci piegów. 

( film w linku, a więcej zdjęć zdarzy się tu : http://zwyklostka.tumblr.com/ )


 

4 komentarze:

  1. Widok, za który dałabym się pokroić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie można dać się kroić, tylko trzeba lecieć ;) 5 i pół godziny i jesteś ! :)

      Usuń
  2. Ale Ty pięknie piszesz. Chętnie bym obejrzała tych dwieście zdjęć. Życzę Wam, by podróż na Islandię zdarzyła się jak najszybciej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? Mnie się wydaje, że umiejętność pisania gdzieś ze mnie uleciała. Słów mi brak, a kiedyś tworzyłam swoje ;) A Islandia już w maju, więc odliczam ... :)

      Usuń