piątek, 6 grudnia 2013

pierwszy

( 50x70cm, olej na płótnie, 2013 )

Powroty są ciężkie. Powroty do siebie. Można wrócić po telefon zostawiony pod
poduszką, ale już ciężko wrócić po siebie, do głębin, których raczej nie chcemy dotykać.
Takie wracanie po siebie przecież może być niebezpieczne, gdyż te nasze otchłanie
są pełne prawdy o nas samych.
Jednak przychodzi taki czas, gdy zaczyna nam brakować czegoś, czego
nie potrafimy sami nazwać. Dochodzimy do tego pomału.
Później zaczyna się trudniejszy poziom, na którym
musimy zmierzyć się z przeciwnościami, słabościami i niedociągnięciami wynikającymi
z odejścia.
Tak jest z czymś, co jest zapisane niemalże w naszym DNA ( jak wytłumaczyć to, że
połowa mojej rodziny jest uzdolniona plastycznie i/czy muzycznie?).
Przychodzi czas, gdy już nie możemy z tym walczyć, krzyczeć, że nienawidzimy,
a w końcu przyznać, że to miłość naszego życia.

U mnie było tak z rysunkiem i malarstwem. Rzuciłam to w kąt na pierwszym roku studiów.
I choć robiłam tysiące szkiców rysunkowych czy malarskich, choć zamalowywałam całe połacie
papieru, to nie robiłam tego prosto od siebie i zaczęłam nienawidzić to wszystko.
Dlaczego? Bo nie mogłam iść swoją ścieżką, nie mogłam podejmować ważnych dla mnie
tematów, musiałam stracić swoją rysunkową kreskę, przez co umiejętność malowania.
A to są przecież odciski palców, to jest jak charakter pisma.
Niestety trafiłam na wykładowców, którzy kazali nam robić rzeczy straszne, pod swoje dyktando,
takie, jakie podobają się im.
Nie rozwinęłam się w żaden sposób, nikt nie wiedział co robię, nikt nawet nie chciał słuchać
od żadnego z nas, o NASZEJ sztuce.
Później niektóre osoby trafiły do jedynego słuchającego głosu serca profesora. Ja nie.
Ja musiałam terapeutyzować się sama.
Zajęło mi to dwa lata. Dwa lata po skończeniu studiów. Dwa lata, by coś zacząć i coś skończyć.
By samemu wyłapać błędy, by powoli przestać bać się dotykać mocniej płótno pędzlem, nakładać więcej farby. By odważyć się namalować swoje myśli i aby nie obchodziło mnie to, że
coś jest "niemodne" ( jak w sztuce może istnieć jakaś moda? czyż nie sprowadza jej to
do roli galerii handlowej? ).
Następnym razem będzie lepiej, odważniej, mocniej.
Ale to ważny dla mnie obraz. Bardzo przełomowy.

Bo teraz coraz więcej piszę, potajemnie rysuję i maluję.
I dobrze.

 ( tak. obraz jest na sprzedaż. myślę o aukcji :) )

___


jeśli chce ktoś być na bieżąco, to zapraszam też tutaj, taki RSS :)

___

i myślę o tym, by zebrać ludzi, którzy zechcą mi stanąć przed obiektywem, kamerą i ołówkiem
chciałabym zarejestrować pewne sprawy
nie liczy się wygląd, wiek ani płeć.
ważne, by umieć się uzewnętrznić z bólu.

 
 

7 komentarzy:

  1. fascynująca jesteś dziewczyno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Józefa K. znam i uwielbiam! :)
    Mam ukochane rękawiczki bez palców, było zimno, ale w takich chwilach zupełnie mi to nie przeszkadza :)
    A herbatka po wszystkim to idealne remedium. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie znam się na malarstwie ani na "modnej" sztuce, ale ten obraz przyciąga mnie na tyle, że co parę godzin wchodzę tu tylko po to, żeby na niego popatrzeć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. miło mi...
      wiesz to jest tak, że ktoś wymyślił, że taka i taka kreska w rysunku jest odpowiednia, czy takie i takie podziągnięcia pędzla, nakładanie farby jest odpowiednie....
      dziś nie lubi się czegoś pomiędzy, względnego realizmu, surrealizmu itd... nie wiem już co się lubi, mnie to mało obchodzi, szukam swojej kreski na nowo, swojego sposobu na pokazywanie czegoś w mój sposób... ale fakt, że na uczelniach trzeba być odtwórczym jest smutny i zatracający ( w złą stronę )

      pozdrawiam :)

      Usuń