wtorek, 16 lutego 2016

Inspiracje...

Przerwa. Farba schnie. Akwarela wsiąka powoli w papier. Robi to w swoim rytmie, tworząc przy tym spontaniczne plamy, których nie dałoby się zaplanować. W przerwie jeszcze głębiej wsłuchuję się w muzykę prosto z Islandii - krainy marzeń. W głowie wtedy spokojniej płyną myśli. A ostatnio nie mogłam nad nimi zapanować. W dzień jakby snuły się w malignie po głowie przynosząc mdłości i senność. Nocą nie dawały zasnąć, obijając się jak kauczukowa piłka w mojej głowie. Dopiero dzięki lekom mogłam się uporać z tym dziwnym stanem, poukładać myśli i nabrać siły. Myśli różne były - o przyszłości, o kolorze szalówki, o dachu nad tarasem lub jego braku, o prawie jazdy, o zobowiązaniach i inne takie tam zwykłe. Były też te o moim kleceniu ilustracji. No i w końcu poukładałam to sobie w głowie. Spokój przyszedł dzięki zamknięciu wszystkich prac, po ustaleniu nowych zasad na ten rok i uświadomieniu sobie, że w końcu mam WOLNE.
Zastanawiałam się nad tłem, nad historiami, nad osadzeniem moich pomysłów w jakiejś nierzeczywistej rzeczywistości. Co by tu zrobić, by koniec końców nie uciekać się po raz kolejny do namalowania nagiej postaci. Przecież muszę czasem w coś ubrać tych moich ludzi. A niestety nie jestem dobrym projektantem ubrań. Muszę też czasem wymyślić jakieś wnętrze. A może jakiś dom ( architektem też nie jestem ). Wtedy zaczęło się wszystko przejaśniać. Przecież kocham wszystko, co ludowe. Drewniane domy, pasiaki, koronki i hafty, kolorowe spódnice, krzyże przy drogach z powiewającymi wstążkami. Lubuję się w baśniach i legendach, ale jakoś nie wyobrażałam sobie sięgać po Kopciuszka, ale przecież mamy piękne polskie legendy i wierzenia, tradycje, obyczaje ( zaczynam zbierać wszelkie takie... jeśli ktoś ma coś do polecenia, bardzo proszę o pomoc ;) ). Lubię ten klimat gdzieś na pograniczu pogańskich opowieści, bogobojności i ludzkiej wyobraźni. Mrok i smutek. Historie zza światów. Nie chcę, by ktoś mnie nazwał patriotką, bo chyba do tego mi daleko, ale blisko mi do klimatów ludowości, romantycznych wierszy i wiary w siły przyrody. Myślę, że najodpowiedniejszymi klimatami dla mnie będzie polska wieś sprzed lat oraz okolice Oceanu Atlantyckiego ( Islandzkie sagi, elfy i mgły ).
Zatem siadłam do komputera i przeszperałam allegro w poszukiwaniu książek o danej tematyce. Mój nowy listonosz nie wyrabia się z przywożeniem pakunków pod nasze drzwi. Niektóre książki pachnące nowością, inne z pożółkłymi już kartkami o zapachu kurzu i wilgoci. Niedługo nie będzie mnie można znaleźć w tych stertach książek po prawej i farb po lewej.

Więc wracam do malowania. Zanurzam pędzel we śnie. I gdy tak maluję, marzę już sobie o małej pracowni na piętrze, z widokiem na rzekę, z oknem, w które będą pukać drzewa i będą zaglądać wiewiórki, w której przez cały dzień będzie jasno i ciepło.


piątek, 5 lutego 2016

fuerte fuerte

Chciałam zrobić wpis ze zdjęciami z podróży na Fuerteventurę. Ale wybrałam ich dwieście i nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, by zamęczać nimi kogokolwiek. W końcu to cały szpaler zwykłostek, streetowych zdjęć, trochę krajobrazu. Zupełny brak ładu i składu. I zupełnie za dużo. Mogłabym wybrać może o sto pięćdziesiąt zdjęć mniej, ale też nie widzę w tym sensu. Wtedy ten cały tydzień z aparatem nie miałby sensu. Zrobiłam film z tego wyjazdu wykorzystując tylko ułamek materiału, który przywiozłam ze sobą. Nic nadzwyczajnego, zwyczajny pamiątkowy krótki film.
Przywiozłam też jedno uczucie, którego nie da się pokazać, nie mam nawet potrzeby podzielenia się nim i nie ma wystarczających środków w ludzkim języku, by móc je opisać - miłość do tego miejsca, zupełne zauroczenie. Są takie miejsca, w których odcina się kawałek serca i zostawia na jakimś kamieniu. Później czuje się tęsknotę i potrzebę powrotów.

Fuerta była wyborem spontanicznym. Jak zwykle w naszym przypadku. Nie pojechaliśmy tam z myślą, że odpoczniemy, wygrzejemy się na słońcu i nie będziemy wychodzić za ogrodzenie hotelu. Dla nas takie wyjazdy nie mają sensu. Nikt nie ma prawa oceniać żadnego miejsca, jeśli nie zjechał go, nie przeszedł, nie spróbował poczuć, zrozumieć. Wynajętym samochodem zjeździliśmy w tydzień całą wyspę. Od południa po północ. Od wschodu na zachód. Przyglądaliśmy się ludziom, zaglądaliśmy w każdą szczelinę wąwozu, nasłuchiwaliśmy szumu fal i grzechotu kamieni na brzegu. Palmy wydawały dźwięki podobne do deszczu. Fale huczały jak wiosenna burza. Piasek przesypywał się znad Sahary, przez Ocean i wczepiał się w nasze włosy. Stąpaliśmy po wulkanie. Krajobrazy rodem ze zdjęć z łazika Curiosity. Byliśmy na Marsie. Tylko takim ciepłym i miłym. W takich miejscach chciałoby się zmienić w kota, przycupnąć gdzieś na nagrzanej czarnej skale, jak na kaflowym piecu, zwinąć się w kłębek i zostać ( chodzić swoimi ścieżkami, przeganiać wiewiórki, sępić turystów o jedzenie ).

Wierzę, że to był taki ciepły wstęp do Islandii, którą w końcu uda się nam odwiedzić. Ostatnio musieliśmy odwołać bilety. Bo ta Fuerta to taka Islandia, tyle, że ciepła i z palmami, słońcem bardziej gorącym  niż herbata , które na moim nosie i policzkach zostawiło ślad w postaci piegów. 

( film w linku, a więcej zdjęć zdarzy się tu : http://zwyklostka.tumblr.com/ )