( Krzyże 2014, ok. godz. 23 )
Znów się zaczyna. Zimne dłonie i stopy ( zawsze takie, ale to lato pozwoliło mi o tym zapomnieć). Krew gdzieś odpłynęła swoimi ścieżkami. Może do serca, a może zupełnie wyparowała i w moich żyłach płynie już tylko szary smutek. Bo serce boli trochę, przyspiesza i zwalnia, jakby szukało czegoś, jakby było puste.
Sama podejmuję decyzje, sama zderzam się z życiem, sama siedzę nad kartką papieru i szukam siebie, sama jem i piję herbatę, sama siedzę nad brzegiem jeziora. Tak mi się zdaje.
Ostatnimi czasy pisałam dość pokrętnie, opieszale i skrycie. Ale dziś mam ochotę się zwierzyć. Nie wychodzi mi to dobrze, ale to czasem pomaga.
Żyję jakby w słoiku z jedną dziurką w wieczku, żebym się doszczętnie nie udusiła, a słoik ten pełen jest obaw i wyrzutów sumienia, zwątpień i niezrozumienia dla świata. Dobijam się, próbuję zbić ścianki, uderzam z całej siły, a moje zimne dłonie bolą jeszcze bardziej. Przecież robię co mogę. Przecież się staram. Przecież wierzę w swoje umiejętności. Przecież wiem, jaki mam cel i robię wszystko co mogę, by go osiągać. Ale nic. Cisza.
Nie mam pracy. Choć ją mam do końca życia w związku z moim "zawodem". Dwoję się i troję i nic. Przez to nic w moim życiu się nie uda. Przez to jestem skreślona. Nie jestem traktowana poważnie jako człowiek, jako kobieta, jako partnerka. I wyrywam coraz więcej kartek i znów coraz więcej zużywam wody do akwareli. I nic. Robię wypasione CV, kompletuję portfolio, rozsyłam gdzie się da. Nic.
A najgorsze jest to, że ciągle w siebie wierzę, że chcę dążyć do celu i się nie poddawać, że chcę to robić do końca życia. I wiem, że bez tego nie umiem. Że nie chcę pracować w sklepie albo w knajpie. Dlaczego? Nie... Nie boję się ciężkiej pracy. Pracowałam na kuchni po 13 godzin dziennie za marne grosze, w 50 stopniach, tarmosząc ciężary. Nie mam z tym problemu. Ale problem mam taki, że wiem, że jeśli pójdę do takiej pracy, to się zatrzymam. I będą mijały lata, ja będę przechodzić z jednej kasy na drugą, z jednej kuchni na inną, rysunki, zdjęcia już dawno się zakurzą, wyblakną, i nikt nawet nie będzie chciał spojrzeć na mnie pod względem artystycznym w wieku 30 lat, bo nie będzie na co.
A chcę wierzyć, że jeśli będę ciężko nad sobą pracować, to w końcu osiągnę cel.
Tylko...po prostu. Czasem już nie mam siły. Czasem po prostu brak mi choć jednego dobrego słowa. I zaufania.
Całuję Was mocno.
Szumowska