środa, 17 lipca 2013

obcowanie

 Wolne dni sprzyjają rozmyślaniu o tym, co w życiu ważne, poświęcaniu czasu na to, na co raczej nie miało się czasu i pamięci, na wyskakiwanie z siebie, gdzieś dalej. Nie mogąc już zdzierżyć tych kilku ścian, w których jesteśmy zamknięci (choć to bardzo miłe i ładne ściany ), postanowiliśmy ruszyć zadki, wyściubić nosa dalej niż na spacerniak i poszaleć, a że rodzinne święto sprzyjało temu, nie czekaliśmy ani chwili dłużej.
Między wieloma rozmowami o Sztuce, o jej sensie, o nie-sztuce, która dziś skrzętnie podawana jest jako sztuka, o tych wszelkich przedziwnych zjawiskach, które nie mieszczą nam się w głowie, zaglądaliśmy do galerii, by obcować ze sztuką. Centrum Sztuki Współczesnej, Zachęta, gdzieś jeszcze, no i zawsze dla nas zamknięta galeria obok ZPAF ( zawsze! ) - w Warszawie. A na drugi dzień krążenie w deszczu po wąskich uliczkach Kazimierza Dolnego, mijanie straganów z chińszczyzną, które zwieńczone zostało zajrzeniem do Kamienicy Celejowskiej. Sztuka współczesna ma swoje prawa. Ale lubię odwiedzać takie miejsca jak CSW czy Zachęta, by móc w ciszy zastanowić się co o tym wszystkim myślę, poczuć w tych wysokich starych pomieszczeniach czy coś wywarło na mnie wrażenie i poruszyło mnie, czy zupełnie nie. Rzadko mogę trafić na coś, co trafia we mnie, choć moje horyzonty poszerzyły się i moja wrażliwość rozwinęła z wiekiem. Aczkolwiek będąc w takich miejscach rzadko mam wrażenie, że coś nie powinno tam stać/wisieć/leżeć. Jestem wyrozumiała, bo mam świadomość tego, że nie wszystkim można dogodzić. Myślę, że tworzenie sztuki ma to do siebie, że nawet jeśli efekt komuś nie wyrwie podeszew od butów, to jednak osoba oglądająca będzie starała się coś zrozumieć, gdy będzie czuła, że stworzone to zostało prawdziwie i odnosi się do jakiegoś tematu, a może nie rusza nami tak do końca, gdyż nie jest ten temat nam bliski, czy styl nam nie odpowiada itd. Ale dobrze mieć wrażenie, że jest się w pomieszczeniu z tworami, które powstały po coś, które są na jakiś temat, opowiadają o pewnym zdarzeniu, spojrzeniu, problemie, wizji, przeżyciu, uczuciu. W CSW swoim postrzeganiem i przedstawianiem świata przekonał mnie do siebie i zachwycił Olaf Brzeski. Cały zbiór pod wdzięczną nazwą "Samolub" zachwycał swoją dziwnością, rozlazłymi, wynaturzonymi formami rzeźb, instalacjami, które wyglądały jak ogromne rzeźby z trzciny, czy instalacją, która na pierwszy rzut oka wydaje się ogromnym szkicem. I video, które zatrzymało mnie i zahipnotyzowało, gdzie w wielkiej, czarnej przestrzeni stoisz Ty, może jeszcze ktoś, a na końcu siedzi artysta, który patrzy na Ciebie w skupieniu, nie odrywając od Ciebie wzroku, nawet, gdy przejdziesz na drugą stronę pokoju, i ... rysuje twój portret, portrety ludzi, którzy na niego patrzą. Hipnoza, dziwny stan odrętwienia, mimo, że wiemy, iż to tylko video, mamy wrażenie uczestnictwa, że on naprawdę nas rysuje i czekamy z niecierpliwością, by zobaczyć zapełnioną kartkę papieru. Sharon Lockhart także mnie poruszyła, choć w mniejszym stopniu, ale jestem szczęśliwa, gdy widzę w galerii fotografie, które mają na sobie piękne światło i nasycone są cichą emocją, bo już nie mogę patrzeć na pseudoartystyczne zdjęcia nowych dokumentalistów, których zdjęcia robione są w taki, a nie inny sposób tylko ze względu na panującą ostatnio modę, nie na ich wrażliwość ( na miejscu nowych dokumentalistów - powinniście przestać nazywać się fotografami, bo to, że używacie aparatu do zdokumentowania czegoś, nie znaczy, że jesteście fotografami, jeśli najważniejsze na obrazku jest to, kim jest dana osoba, miejsce itd, a obrazek ten potrzebuje opisu, by nas to ruszyło w jakiś sposób. Moim zdaniem dobry fotograf-dokumentalista, dzięki fotografii opisze to, co drzemie w fotografowanym "podmiocie" i wystarczyłby wtedy tylko opis typu :" Aliosza - mieszkaniec małej Rosyjskiej wioski", a nie stek wygórowanych słów. Performerzy, którzy archiwizują swoje wystąpienia dzięki aparatom czy kamerom, nie nazywają się fotografami czy filmowcami, a te ich celowe pstryki dokumentujące są na poziomie waszych łolaboga-artystycznych-fot ). Z kolei w Zachęcie zachwyca przerażający świat dzieci w wydaniu Petera Landa ( a poza tym wielkie puste, remontowane pomieszczenie, które mnie zwaliło z nóg i mogło być świetną ekspozycją samą w sobie:P). Reszta pokazana w nieciekawy sposób. I tylko podanie do różnych instytucji kulturalnych Julity Wójcik, by zatrudnioną ją jako artystkę na umowę na czas nieokreślony, aby miała należące się każdemu świadczenia itd, a ona będzie wykonywać swoją pracę artystki, tak jak to robiła do tej pory ( dobre podsumowanie tego, jak się traktuję twórców w polandii ). I na zakończenie... Kazimierz Dolny i zbiór malarstwa artystów z tego pięknego miasteczka nad Wisłą sięgający kilku wieków wstecz. I nagle czuje się na sobie istotę sztuki i czuje się artystę przed sobą poprzez pociągnięcie pędzla, grubo kładzioną farbę, której zapach mieszał się z oddechem Twórcy... I to jest prawdziwa magia sztuki. Dlatego najbardziej cenię sobie te dzieła wytwarzane ręcznie, które przetrwają wieki, a wraz z nimi dusza malarza, rzeźbiarza... Niesamowite przeżycie.
Sama wracam do malarstwa. Ciągnie mnie do niego magnetyzmem kosmicznym zupełnie. Do rysowania także. I wiem, że muszę się oczyścić, że muszę przetrawić w sobie wszystko i znaleźć spokój w sobie, by swój niepokój wylać wraz z farbą. Jest wiele niesprzyjających czynników, ale jeśli się nie przemogę, to chyba popadnę w dziwny stan depresji i stanę się gorzka jak kawa bez cukru, której nie ruszyłabym nawet palcem. Fotografia z kolei schodzi na plan dalszy, mimo, że łatwiejsza, ale brakuje mi w niech mojej ręki, jakiegoś dotyku, eksperymentu. No i w głowie od bardzo dawna mam uzupełnianie jej o filmy, ale strasznie nieśmiało do tego podchodzę i nawet zwykłym wspomnieniowym filmem z wyjazdu zajęłam się dopiero po prawie roku (widać jak jestem wymięta przez życie :D ).
Na zakończenie link do mojego krótkiego, amatorskiego tworu ^^ https://vimeo.com/70277975

niedziela, 14 lipca 2013

a little come back

Mija kilka ładnych miesięcy. Trochę się wydarzyło, ale koniec końców nie wydarzyło się nic. Mnie wysypała się strona internetowa. Ale szczerze, to strasznie irytowało mnie pisanie na wordpressie, w którym było zbyt dużo udziwnień i za dużo spamu, z którym nie umiem sobie radzić. Po rozmowach kilku stwierdziłam, że czas wrócić na stare śmieci i zrobić rewolucję myślową. Haha. To będzie coś, jak nic. Czas oddzielić przestrzeń twórczą od przestrzeni, która może ją zatruć. Zatem moje cięte paluszki powracają (zacieram rączki ).